Kategorie
Libertarianizm

Kinematografia

Jadąc ostatni raz do domu w Rzeszowie (jestem obecnie warszawiakiem) przysłuchiwałem się ciekawej audycji Radia Bis. Tak, wiem, to przykre, że słucham radia państwowego, dla kamuflażu zwanego publicznym, ale odkąd Radiostacja została młodzieżówką Radia Zet, to nie mam zbyt dużego wyboru. Radio Bis stało się troszkę gorszym odbiciem dawnej Radiostacji, ale lepszy rydz niż nic.

Wzmiankowana audycja dotyczyła miłościwie nam już panującej ustawy o kinematografii, czy jak ona się tam nazywa, właśnie wchodzącej w życie. Ustawa ta nakłada nowy podatek, jakby nie było ich wystarczająco wiele, który zostanie wykorzystany do finansowania polskiej produkcji filmowej. Podatek obciąża tylko niektóre podmioty gospodarcze, a właściwie ich klientów, bo nie możemy zapominać, że podatków nie płacą jakieś tam abstrakcyjne „podmioty”, ale fizyczni ludzie, którzy nie bardzo mają na kogo przerzucić swoich obciążeń podatkowych. W tym przypadku podatek na filmy zapłacą ci, którym jeszcze chce się coś oglądać – klienci kin, użytkownicy platform cyfrowych i kablówek. Wszystko w imię „kultury”.

Głównym tematem było pytanie, czy ustawa spełni pokładana w niej nadzieje, czyli czy rzeczywiście pieniądze przekazane na jakiś tam instytut sztuki filmowej (znów nie jestem pewien nazwy, ale nie chce mi się sprawdzać) trafią do młodych, obiecujących twórców kina, którzy w zamierzeniach twórców ustawy mają na niej najwięcej skorzystać. Co dziwne, główne wątpliwości wykazywali prowadzący audycję, co wśród ludzi na państwowej posadzie jest pewnym ewenementem.

Zaproszeni (telefonicznie) goście mieli za zadanie rozwiać te wątpliwości. Odbyto rozmowę z szefem onego instytutu, krytykiem oraz reżyserem. Wiadomo, szef był za – instytut ma być lekiem na bolączki polskiej kinematografii, ma być dobrze. Na pytanie, jakie są szanse, że pieniądze instytutu trafią do młodych, obiecujących, zamiast do Wajdów i Zanussich, nie padła jednoznaczna odpowiedź, co rozczarowało prowadzących. Krytyk był oczywiście za, bo to europejsko, właściwie, nareszczcie i tak dalej. Będzie super, kino polskie rozwinie skrzydła. Najbardziej rozczarował mnie reżyser, bo to jakaś znana postać, która ma na koncie ogólnie dobrze oceniany film, zrobiony zresztą za prywatne pieniądze. Jednoznaczne orzekł, że tak ma być, że to właściwie, że nareszcie.

Co najciekawsze, żaden z rozmówców, choć każdy entuzjastycznie odniósł się do ustawy oraz ideii nowego podatku, nie przekonał prowadzących, że te pieniądze naprawdę posłużą nowym i obiecującym. Oczywiście nie przekonał też mnie, ale to akurat nic dziwnego. Dobrze wiedzieć, że ktoś zabawi się za nasze pieniądze, sztuka to, czy nie.

Jako uzupełnienie, ciekawy artykuł na ten sam temat.