Kategorie
Libertarianizm

Handel koką

Obejrzałem wczoraj fragment programu „Alfabet mafii”. Mniejsza o treść całościowo, ale zainteresował mnie pewien fragment, dotyczący wpadki transportu ponad tony koki z Kolumbii. Zdziwiła mnie cena, o jakiej była mowa w kontekście tej straty, którą poniosła któraś z okołowarszawskich mafii (pruszkowska czy wołomińska). Była mowa o kwocie astronomicznej, szczególnie liczonej po cenie ulicznej, ale o tym trochę dalej.

Ja zawsze, gdy słyszę jakimś tam spektakularnym sukcesie policji, abwery, czy innego cebeesiu, gdy w ich ręce wpada nawet tona koki (którą potem ci sami bojownicy sprzedają), to od razu zaczynam się zastanawiać się, o ile więcej tych narkotyków nie udaje się przejąć. Zapewne owe „sukcesy”, nawet tak spektakularne, to jedynie kropla w morzu narkotyków i związanych z nimi pieniędzy. Jak sobie to uzmysłowić, to łatwo dojść do wniosku, że tej wojny nie da się wygrać – ilość chętnych za zarabiania takich pieniędzy jest praktycznie nieskończona.

Teraz o pieniądzach. Tona koki w cenach hurtowych to koszt około (za researchem przez Google) coś pomiędzy 1 milionem, a 3,6 milionami dolców. Spora kaska, niepowiem, ale prawdziwe pieniądze robią się z tego dopiero na ulicy. Po cenach ulicznych tona kokainy warta jest pomiędzy 47 a 187 milionów eurosów (w zależności od europejskiego kraju docelowego). Nawet zakładając skomplikowaną sieć dealerów pomiędzy producentem a klientem końcowym, skala zarobku jest chyba nieporównywalna z niczym innym. Każdy w tym łańcuszku obławia się niewspółmiernie do wysiłku. Nie ma szans, że to się kiedykolwiek ukrócić. Na jednego dealera czy mafioza, który wpada w ręce sprawiedliwości, czekają zastępy nowych, chętnych do łatwego zarobku.