Byłby to dobry tekst przed wyborami, a te już za nami, ale przecież nie ostatnie. Duży fragment tekstu L. Neil Smitha „Why Did it Have to be … Guns?”:
Nie daj się zwieść: wszyscy politycy – nawet ci, którzy ostentacyjne popierają prawo do posiadania broni – nienawidzą tej kwestii, i każdego kto, jak ja, ją przywołuje. Nienawidzą jej, gdyż jest jak rentgen, jak wolkańskie połączenie jaźni. To ostateczny test, któremu można poddać każdego polityka, każdą filozofię polityczną.
Jeśli polityk nie czuje się komfortowo z koncepcją, że jego statystyczny wyborca, dowolny mężczyzna, kobieta, czy odpowiedzialne dziecko, idzie do sklepu z narzędziami – gdzie płacąc gotówką kupuje dowolną strzelbę, karabin, pistolet, pistolet maszynowy, cokolwiek – bez legitymowania się żadnym dokumentem, bez konieczności podpisania choć jednego skrawka papieru, to ten polityk nie jest twym przyjacielem, niezależnie co ci mówi.
Jeśli nie przejawia prawdziwego entuzjazmu do tego, by jego statystyczny wyborca wsadził sobie tę broń do torebki, kieszeni, czy schował za połą płaszcza i poszedł do domu nie prosząc nikogo o pozwolenie, to jest zwykłym ściemniaczem, niezależnie od tego, co twierdzi.
To, co pokazuje jego postawa – w stosunku do posiadania i używania broni – to jest prawdziwy stosunek do ciebie. Jeśli ci nie ufa, to dlaczego, w imię Johna Mosesa Browninga, powinieneś ufać mu?
Jeśli nie chce, abyś posiadał środki do obrony twego życia, to dlaczego chcesz pozwolić mu je kontrolować?
[…]
Będzie prawił ci kazania na temat niebezpiecznych szaleńców, którzy nie powinni mieć broni – ale co to ma wspólnego z tobą? Dlaczego, w imię Johna Mosesa Browninga, masz cierpieć za występki innych? Czyż nie przestałeś mieć do czynienia z tą infantylną koncepcją odpowiedzialności zbiorowej opuszczając publiczną szkołę – czy wojsko? I czy w ogóle nie jest to czasem europejski koncept – może pruski – bo z pewnością nie jest to, o co chodzi w Ameryce?
I jeśli gdzieś tam są niebezpieczni szaleńcy, to jaki sens ma pozbawianie cię środków od obrony przed nimi? Ale zapomnij o tych innych, o tych niebezpiecznych szaleńcach, bo tu chodzi i cały czas chodziło o ciebie.
Sam spróbuj: jeśli polityk nie będzie ci ufał, dlaczego powinieneś zaufać jemu? Jeśli jest mężczyzną – a ty nie – co ten brak zaufania mówi o jego prawdziwym stosunku do kobiet? Jeśli jest „on” kobietą, co czyni ją tak perwersyjną, że stara się, by inne kobiety były bezradne na tych złych ulicach, które stworzyła jej polityka? Czy powinnaś wierzyć jej, gdy twierdzi, że chce ci pomóc jakimś infantylnym programem grupowej opieki zdrowotnej, przymuszając cię tą samą bronią, której nie chce ci dać?
Z drugiej strony – ze strony drugiej partii – czy powinieneś wierzyć w cokolwiek, co twierdzą politycy, którzy podpierają się wolnością, a jednocześnie robią co się da, aby nie znieść limitów ograniczających twe prawo do posiadania i noszenia broni? Co mówi ci o ich prawdziwych motywach, gdy ignorują wyborców i akceptują jeden za drugim niedojrzałe umowy handlowe z różnymi krajami?
Łatwiej się głosuje, no nie? Nie musisz zastanawiać się nad każdą kwestią – opieką zdrowotną, handlem międzynarodowym – wystarczy, że użyjesz tego rentgena, tego wolkańskiego połączenia jaźni, aby przebić się przez ich puste słowa i dowiedzieć się, co naprawdę czują. Do Ciebie. I dlatego, rzecz jasna, nienawidzą tego.
Bardzo celnie (nomen omen). Można taki sobie test zastosować w stosunku do każdego polityka, a potem zastanawiać się, czy warto go słuchać dalej.