Kategorie
Libertarianizm

Nie podoba się, to wynocha

Bardzo częstym „argumentem” w dyskusjach na temat rozmaitych wad naszego państwa w szczególności, oraz państwa ogóle jest: „jak się nie podoba to państwo, to wynocha do innego”. No cóż, wydaje mi się, że kontrargumentem na podobnym poziomie może być „jak się nie podoba, że mi się nie podoba i o tym mówię, to wynocha”. Ale nawet, gdy uznamy, że najlepszym sposobem na rozwiązanie problemów z danym państwem jest po prostu emigracja do innego, to okazuje się, że wcale nie jest tak prosto, jakby sobie tego życzyli obrońcy państwowej tyranii.

Załóżmy, że są alternatywy, do których łatwo jest emigrować i zdecydujemy, że stopień tyranii tamtego państwa jest znośniejszy od naszego. Powiedzmy emigrujemy tam, po jakimś czasie zdobywamy nowe obywatelstwo i postanawiamy zerwać z Polską i pozbyć się jej obywatelstwa. I tutaj zaczynają się schody. Aby dokonać tego wyczynu czeka nas zmierzenie się z następującą procedurą:

  • Organ decyzyjny: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, działający osobiście (uprawnienie do podejmowania decyzji nie jest delegowane na urzędników państwowych).
  • Dokumenty: Wniosek o wyrażenie zgody Prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego składany za pośrednictwem konsulatu RP, opiniowany przez konsula, następnie opiniowany przez prezesa Urzędu d/s Repatriacji i Cudzoziemców w Warszawie
  • Wymagane załączniki do wniosku: Dziewięć załączników, w tym akty stanu cywilnego wyłącznie w języku polskim, wydane wyłącznie przez polskie USC; wyroki rozwodowe wyłącznie z polskich sadów, lub zatwierdzone przez polskie sądy, własnoręcznie przez wnioskodawcę sporządzony życiorys. Niektóre konsulaty wymagają w celu ubiegania się o rezygnację z obywatelstwa wyrobienia ważnego paszportu polskiego.
  • Czas: nie ograniczony żadnymi przepisami; w praktyce od 12 do 24 miesięcy lub dłużej. Prezydent RP nie jest związany żadnym terminem rozpatrzenia sprawy. Może zgody udzielić, nie udzielić, albo pozostawić sprawę bez rozpatrzenia, bez potrzeby podawania wnioskodawcy jakichkolwiek przyczyn.
  • Apelacja: Brak możliwości apelacji: decyzja o wyrażeniu lub niewyrażeniu zgody jest suwerenną decyzją Prezydenta i jako taka jest ostateczna, nie podlega apelacji, jest niezaskarżalna do jakichkolwiek sądów RP. Przypadek unikalny w Europie i jeden z bardzo niewielu na świecie.
  • Koszty: koszt podstawowy: USD 335 w tym: przyjęcie dokumentów USD 55; poświadczenie zgodności kopii dokumentu potwierdzającego tożsamość i obywatelstwo wnioskodawcy z oryginałem USD 20; doręczenie decyzji prezydenta USD 230. Koszty dodatkowe: około USD 210 za każdy dołączony zagraniczny akt stanu cywilnego (akt urodzenia, akt małżeństwa, akt zmiany nazwiska) w tym: oficjalne tłumaczenie zagranicznego aktu stanu cywilnego na język polski USD 30; “legalizacja” zagranicznego aktu stanu cywilnego przez Konsulat USD 35; opłata konsularna za “umiejscowienie” zalegalizowanego przez Konsulat aktu stanu cywilnego w polskim USC i doręczenie aktu wystawionego przez ten urzad USD 45; opłata w polskim USC za “umiejscowienie” zagranicznego aktu stanu cywilnego i wystawienie polskiego aktu EUR 90. Uwaga: w razie konieczności zatwierdzenia zagranicznego wyroku rozwodowego przez sąd w Polsce, wnioskodawca ponosi znacznie wyższe koszty, na które składają się: opłaty sądowe, koszty tłumaczenia i “legalizacji” dołączonych dokumentów zagranicznych, oraz koszty adwokackie. Osoba, która zawarła związek małżeński za granicą po otrzymaniu rozwodu za granicą, a bez zatwierdzenia rozwodu przez sądy polskie, jest w myśl prawa polskiego bigamistą i musi na własny koszt potwierdzić poprzez sądy polskie zagraniczny rozwód oraz ważność zawartego za granicą nowego związku małżeńskiego.

Jak widać, to wcale nie jest łatwe. Po pierwsze decyzja podejmowana jest przez Prezydenta RP, który może, ale nie musi jej udzielić. Co ciekawsze, ważnym elementem tego procederu jest własnoręcznie napisany życiorys! Całość trwa długo i tym więcej kosztuje, im bogatsze życie rodzinne poprowadziło się za granicą. A jak to w praktyce może wyglądać, oto przemyślenia kogoś, kto rozważał przeprowadzenie tego procesu:

Mój wniosek o zgodę Prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego nie dostąpił zaszczytu złożenia jako takiego, ponieważ poległ już jakiś czas temu na wałach polskiej dyplomacji.

Konsulat odmówił przyjęcia wniosku do czasu przedstawienia kompletu wymaganych załączników. Ja mogę spokojnie strawić trzy fotografie paszportowe i niezmiernie szczegółowy, ociekający podejrzliwością, wielostronicowy formularz z danymi osobowymi calej rodziny, ewidentnie projektu kpt Klossa albo płk von Stirlitza. Mogę strawić nawet wymagany jako jeden z załączników odręcznie pisany szczegółowy życiorys. Dlaczego odręcznie? Cholera wie. Może żeby Stirlitz mógł w sklepie alkoholowym lepiej podrobić mój podpis na czeku?

Ale Ojczyzna dodatkowo życzy sobie, abym udokumentował swoją całożyciową historię stanu cywilnego, obejmujacą dwie kolejne żony i troje dzieci, i tu zaczynają się schody. Mam to udokumentować tutaj, w Australii, dokumentami wyłącznie polskimi, bo te obce to one, wicie, rozumicie, one są niedobre.

Na argument, że ani ex-żona, ani obecna żona, ani troje dzieci, w tym dwoje pełnoletnich, nie są objęte wnioskiem, bo albo nie mają polskiego obywatelstwa, albo nie są zainteresowane zrzeczeniem, mówią mi, że „u nas som takie przepysy” i żebym się nie mądrzył, bo konsul wie lepiej.

Żadna z tych pięciu osób nie ma nic wspólnego z Polską. Żadna nie ma numeru PESEL ani jakichkolwiek polskich papierów. Aby w ogóle móc złożyć wniosek, mam załatwić kosztowne „umiejscowienie’ w Polsce trzech aktów urodzenia, po uprzednim kosztownym wyrobieniu czterech numerów PESEL (bo sam też PESELU nie mam, a bez tego moje dzieci, jak wiadomo, nie istnieją).

Musiałbym następnie kosztownie „umiejscowić” dwa akty małżeństwa, w tym jednego rozwiązanego, a potem jeszcze kosztowniej potwierdzić swój zagraniczny rozwód w Sądzie Wojewodzkim właściwym dla mojego ostatniego miejsca zameldowania w PRL w pierwszej połowie mojego życia, czyli ponad ćwierć wieku temu.

Konsulat uprzejmie informuje, że jak już zarejestruję to swoje pierwsze małżenstwo, to wtedy tak ja jak i moja ex- jesteśmy według prawa RP bigamistami, ponieważ nie zarejestrowaliśmy naszego rozwodu w Polsce przed zawarciem ponownych związków małzeńskich. No istotnie, nie zarejestrowaliśmy, wychodząc z założenia, że jak się w Australii obywatel australijski żeni lub rozwodzi z obywatelką australijską, to nikomu w Polsce nic do tego. Tą bigamię też mamy teraz odkręcić, naturalnie nie darmo, bo to jest w Polsce czyn przestępczy ścigany z urzędu.

Ponieważ moja pierwsza żona była polskiego pochodzenia, to żeby „umiejscowić” w Polsce akt mojego dawno rozwiązanego z nią małżenstwa, bez którego nie ma mowy o walidacji obcego rozwodu przez polski sąd, trzeba mieć jej PESEL, którego ona nigdy nie miała. Musiałbym zatem namowić swoją ex-, żeby sobie wyrobila PESEL. To jest o tyle trudne, że jej barczysty drugi mąż obiecał dać mi po ryju, gdybym kiedykolwiek miał czelność zawracać głowę jego żonie. Moja druga żona obiecała mi to samo, gdybym kiedykolwiek miał czelność kontaktować się z poprzednią.

Aby zadośćuczynić wymaganiom konsulatu, musiałbym zatem najpierw oberwać po pysku co najmniej dwa razy. Potem mam dokonać cudu, przekonując wolną kobietę w wolnym kraju, że ma iść do polskiego konsulatu, wypełnić podanie do polskiego USC i słono za to podanie zaplacić. Cud musiałby być na skalę Lourdes, bo moja ex- nie po to się ze mną rozwiodła, żeby spełniać moje życzenia, mieszka w innym mieście, oddalonym o ca. 1000km od jedynego w Australi polskiego konsulatu, a moją ambicję pozbycia się obywatelstwa polskiego ma gdzieś, razem z wszystkimi innymi dziwacznymi problemami dzikich Slowian.

Ponieważ dwóch synów z tego małżeństwa jest już pełnoletnich, ja nie nie mogę nawet wyjąć z australijskiego biura stanu cywilnego ich aktów urodzenia, z powodu Privacy Act. Musieliby to zrobić sami, a nie bardzo rozumieją po co. Jak już ich przekonam, to z powodu ich pełnoletności nie moge również za nich „umiejscowić” tych aktów urodzenia w Polsce. Musieliby to zrobić sami, występując poprzez konsulat z podaniem do polskiego USC, naturalnie nie darmo i naturalnie po uprzednim wyrobieniu sobie numerów PESEL.

Wytłumaczenie dwóm młodym Australijczykom o co tu chodzi, i po co oni mieliby to robić, przekracza moje możliwości dydaktyczne oraz ich pojęcie o świecie. Niewykluczone, że w końcu zadzwoniliby po karetkę z kaftanem bezpieczeństwa, donosząc, że Dad na starość zwariował i chce, żeby oni robili jakieś dziwne rzeczy w obcojęzycznych urzędach na drugim końcu świata, dopłacając jeszcze do tego.

Razem do kupy, samo tylko zgromadzenie papierów niezbędnych by je dołączyć do wniosku, po to, aby go dyplomacja polska zechciała w ogóle przyjąć w okienku i przekazać do Warszawy, musiałoby trwać ca. dwa lata i kosztować mnie (według oceny adwokata) od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów, w tym opłaty sądowe w Polsce, koszty prawnika w Polsce, prawnika w Australii oraz dantejskie opłaty pobierane przez polskie urzędy i konsulaty na każdym kroku i za wszystko, z powietrzem zużytym w poczekalni włącznie.

Następnie pan prezydent z należytą powagą rzecz rozważy, po uprzednim tajnym zaopiniowaniu mojego wniosku przez dwa ministerstwa. Według Konsulatu Generalnego RP w Sydney, procedura w Polsce bedzie trwała od roku do dwóch lat. Pan prezydent albo się zgodzi, albo się nie zgodzi, albo pozostawi moje podanie bez rozpatrzenia, przy czym w żadnych z tych trzech wypadkow polskie prawo nie zobowiązuje nikogo do zawiadomienia mnie o wyniku w jakimkolwiek konkretnym terminie.

Decyzja pana prezydenta będzie nieodwołalna i niezaskarżalna do jakichkolwiek sądów, a za jej doręczenie mi na piśmie trzeba będzie konsulatowi całkiem osobno dobrze zapłacić. Razem, cała rzecz ma trwać od trzech do czterech lat.

Otóż ja mam lepsze pomysły na temat tego, co chciałbym robic przez cztery lata, za kilkanaście tysięcy dolarów, więc w tym momencie wysiadam z tej stalinowsko-bizantyjskiej karuzeli.

Tym samym wały dyplomacji polskiej odnoszą kolejne zwycięstwo, bo w końcu po to tą procedurę tak ustawiono, a nie inaczej, żeby środkami pozaprawnymi zniechęcić Polaków z Zachodu do zrzekania się obywatelstwa polskiego.

Oczywiście, pozbyć się polskiego obywatelstwa możemy tylko wtedy, gdy pokażemy, że mamy inne. Zostanie bezpaństwowcem nie jest dla obywatela RP możliwe.

To ciekawe, że państwa tak niechętnie pozbywają się obywateli, a z drugiej strony tak sam niechętnie nabywają nowych. No ale nic dziwnego, to nie wolny rynek, tylko taka mafijna sitwa, która rządzi się swoimi dziwacznymi prawami. Póki co, nie zamierzam zmieniać mojej podległości względem RP na podległość innej mafii i będę krytykował RP oraz państwa ogólnie ile wlezie. A jak się nie podoba to, co mówię, to wynocha!