To, że Polska jest krajem, w którym wyjątkowo aktywnie działają rozmaici polepszacze świata, chyba nie powinno mnie specjalnie dziwić. Generalnie ich działalność jakoś tak mnie ogólnie opływa i rozmywa się w ogóle produkowanych przez nich absurdów. Ale bywa, że czasem coś szczególnie mi dopiecze.
Kiedyś wymyślili, że trzeba jeździć na światłach cały rok, bo to rzekomo poprawia bezpieczeństwo. O ile ta korzyść jest iluzoryczna (statystyki na razie jej nie wykazują), to koszty w postaci zwiększenia zużycia paliwa i żarówek są jak najbardziej namacalne. No, ale więcej paliwa to więcej podatków, o co może tutaj naprawdę chodzić, reszta to typowe mydlenie oczu. Zwiększy się może bezpieczeństwo, a przy okazji nakosi hajsu na poprawianie świata w innych dziedzinach. I, przy okazji, dla siebie.
A globalne ocieplenie, któremu ponoć nie sprzyja zwiększone spalanie? Na to pozbiera się kasę przy innej okazji. Na przykład opodatkowując jeszcze bardziej paliwo. Zawsze znajdzie się sposób.
Ale wracając do tematu – dopuszcza się u nas też jazdę na specjalnych światłach do jazdy dziennej (DRL), które generalnie mają mniejszą moc i zużycie energii. Dodatkowo część samochodów ma możliwość pracy normalnych świateł w trybie zredukowanej jasności, które wtedy pełnią rolę świateł do jazdy dziennej. Nawet europejscy poprawiacze świata ze stosownej komisji przygotowali odpowiednią dyrektywę ECE-R87, która harmonizuje przepisy dotyczące świateł w krajach członkowskich WE.
Mój nowy samochód, choć nie europejczyk, ma stosowny tryb DRL. Wygodny, automatyczny, zmieniający na światła mijania przy spadku jasności, miód malina. Wszystko zgodne ze stosowną normą. Powinienem się cieszyć, bo mogę jeździć bezpiecznie, zgodnie z normami europejskimi (przecież nie ma nic lepszego na tym świecie, nieprawdaż?), a przy okazji nie ocieplać globu tak bardzo, tak jak mógłbym. Otóż nie, gdyż polscy naprawiacze świata postanowili być bardziej papiescy niż europejscy papieże biurokratycznej wiary i postanowili postanowienia dyrektywy trochę „poprawić”.
Otóż światła do jazdy dziennej w Polsce muszą jednocześnie świecić z tylnymi światłami pozycyjnymi (po naszemu, światłami tylnymi po prostu). Na to nie wpadli oryginalni pomysłodawcy, gdyż im najwyraźniej zależało na zwiększeniu widoczności samochodów nadjeżdżających z przeciwka, które się do nas niebezpiecznie zbliżają (i sumują się nasze wzajemne prędkości), a nie zwiększeniu widoczności samochodów oddalających się. Ba, na chłopski rozum, to włączone tyle światła pozycyjne zmniejszają widoczność włączania świateł stop, które na bezpieczeństwo mają dość znaczący wpływ i lepiej, gdy ich się w dzień nie używa. No, ale nie będę takich rzeczy uczył naszych najtęższych sejmowych głów – na pewno wiedzą lepiej.
No cóż, mój samochód światła DRL ma zaprojektowane pod wymogi mniej nadgorliwych drogowych faszystów, więc na terenie naszego kraju muszę jeździć na światłach mijania. I dodatkowo ocieplać nasz udręczony glob, jakby mało było efektów działania silnika V6, który mam pod maską.