Byłem głupi i znów dałem się nabrać TPSA. I pożałowałem, bo w efekcie od 29.12 do 6.01 nie miałem w domu internetu. A to chyba najdłuższy czas bez internetu odkąd mam stałe łącze, czyli gdzieś od początków 21 wieku. A było to tak…
Naszą linię telefoniczną posiada moja żona, więc i tak ona musi wszystko załatwiać i to do niej kierowane są wszystkie atrakcyjne oferty. No, a technika i internet nie są jej najmocniejszą stroną, więc różnie to bywa. Zadzwoniła do niej pewnego dnia TPSA i zaproponowała do naszej neostrady telewizję, w wersji satelitarnej. Miało być taniej, fajniej, no i przez satelitę, więc sprzyjało to naszej konfiguracji sprzętowej – telewizor jest daleko od linii telefonicznej, a za to blisko okna i satelity. Ja przejrzałem jakieś strony internetowe TPSA w kwestii detali technicznych, z których niewiele jednak wynikało, bo TPSA nie zachwyca w kwestii dostępnej informacji i przejrzystości (ostatnio próbowałem odszyfrować, co dokładnie oznacza „od 49 złotych” i nie było to łatwe). Kazałem się upewnić, że będzie to jedynie umowa na rok i dałem zielone światło na telewizję satelitarną.
Parę tygodni później, gdzieś akurat przed Świętami, pojawił się kurier z zestawem, czyli dekoderem i anteną. Zapłaciliśmy 29 złotych z antenę, a reszta była „za darmo”. Teraz czas na „unboxing”.
Antena z konwerterem – jest, choć deczko duża. Dekoder z kartą autoryzującą – jest. A co jest w tym drugim pudełku? Livebox! A to niespodzianka…
Szybka lektura dokumentacji i co się okazuje? Ano telewizja z satelity poprzez satelitarny dekoder, ale tenże dekoder trzeba podłączyć do Liveboxa. Kablem! To dopiero showstopper. Owszem telewizja z satelity, ale autoryzacja programów poprzez internet, a konkretnie poprzez Liveboxa i to koniecznie po kablu, żadne tam WiFi, co to, to nie.
Czyli oprócz okablowania anteny, muszę podciągnąć sobie okablowanie pomiędzy dekoderem, a Liveboxem. A co ze stacjonarnym komputerem? I dlaczego muszę używać Liveboxa, skoro nie chcę, bo to kupa gówna, które już dawno zastąpiłem tanim Linksysem i przestałem mieć jakiekolwiek problemy? Kto to wymyślił?
Okay, tu już przestało mi się podobać. Zacząłem jednak przeglądać dokumenty, gdzie okazało się, że umowa jest na 24 miesiące, a nie 12, jak ustaliliśmy przez telefon. Na dodatek nawet cennika nie było, więc trudno było mi się zorientować ile naprawdę miałbym płacić. Pobuszowałem po internecie i wreszcie dotarłem do jakiegoś cennika, z które wynikało, nic tam taniej nie będzie, poza krótki okresem promocyjnym. Potem za to dużo drożej.
Oczywiście, powinienem się tego spodziewać. Mam tyle lat, że nie powinienem nabierać się na takie propozycje.
Trochę było mi smutno, że dałem się zrobić w balona i będę musiał żyć z Liveboxem i drogą telewizją, ale na moje szczęście, nasze prawo, w trosce o konsumentów, pozwala w ciągu 10 dni na odstąpienie od umowy (znów rękami mojej żony) zawartej poza lokalem przedsiębiorstwa. Co uczyniliśmy i myśleliśmy, że sytuacja wróci do normy, czyli jakby nigdy tej telewizji nie było.
29.12 obudziłem się bez internetu. Lampka w modemie zgasła. Sprawdziłem okablowanie i nic. Zadzwoniłem na linię wsparcia (dobrze, że zapisałem sobie gdzieś numer, bo bez internetu to nic nie umiem znaleźć), opowiedziałem, że nie mam synchronizacji i co jest? Pani sprawdziła i mówi, że przecież na tej linii właśnie realizowane jest odłączanie i czy ja rezygnowałem z neostrady. Ja na to, oczywiście, że nie, chcę dalej być ich szczęśliwym klientem. No to może zrezygnowałem z jakiejś nowej usługi… i tutaj mnie olśniło, że przecież jakiś czas temu pozbyłem się niefortunnej telewizji przez satelitę i Liveboxa. A pani na to, że rezygnacja z aneksu do umowy oznacza rezygnację z całej umowy, bo to taki pakiet i mogę co najwyżej zawrzeć ją ponownie. Jak tylko zakończą proces wyłączania i likwidacji obecnej umowy. Super, co za niespodzianka. Szkoda, że nikt mnie nie uprzedził…
Pognałem do Punktu Obsługi Klienta, bo zrobiło się gorąco – natychmiast pojawiły się objawy odstawienia od internetu. Tam pani potwierdziła, że umowa została faktycznie rozwiązana, na szczęście bez żadnych konsekwencji dla mnie, choć była na określony okres, i będę mógł (znów moja żona) zawrzeć nową umowę, nawet z jakąś promocją, gdy tylko zakończy się proces odłączania mojej obecnej neostrady. Bo w systemie nie można wprowadzić nowej umowy, gdy stara jeszcze nie została zamknięta. Co miało nastąpić lada dzień. A dni upływały… Nowy rok nastał, a w systemie TPSA wciąż proces nie został zakończony. Świat wrócił do pracy, ja zrezygnowałem z zaplanowanego urlopu, bo co to za urlop bez internetu? Wreszcie prywatna interwencja na wysokich szczeblach TPSA sprawiła, że stara umowa została definitywnie rozwiązana – nie wiem, ile jeszcze miałbym czekać w trybie normalnym.
Podpisanie nowej umowy i nowe oczekiwanie. Tym razem było znacznie lepiej, bo internet ruszył na następny dzień.
Podsumowanie tej głupiej zabawy – 29 wydane na antenę z konwerterem (w piwnicy), 49 za ponowne podłączenie neostrady. Plus jakieś 10 dni bez internetu, z czego większość bez alternatywy (bo nie chciałem inwestować desperacko w jakiś mobilny internet, którego potem nie będę potrzebował – inna sprawa, że oferty poza Play są jakieś chore). Na „plus” 3 miesiące tańszego internetu. Doświadczenie życiowe – bezcenne.