Mark R. Crovelli pisze o problemie niebezpiecznych kierowców i ich prawnej kategoryzacji:
Jednym z najbardziej rażących problemów z prawem dotyczącym nietrzeźwych kierowców jest to, że ono w oczywisty sposób dyskryminuje i karze tylko jedną klasę niebezpiecznych kierowców. Nietrzeźwi kierowcy są aresztowani, płacą wysokie grzywny, otrzymują wyroki więzienia, tracą „przywilej” prowadzenia pojazdów, muszą przechodzić odwyk, itp. Inni niebezpieczni kierowcy nie są podmiotem tak drakońskich kar. Jeśli babcia zostanie zatrzymana przez policję za przekraczanie linii ciągłej na ten przykład, to nikt nie wywlecze jej z jej Cadillaca, nie zostanie skuta kajdankami, osadzona w areszcie, skazana na odwyk i doprowadzona grzywnami do bankructwa. Co najwyżej, o ile nikogo nie skrzywdziła, zostanie odstawiona do domu i być może straci „przywilej” prowadzenia pojazdów po państwowych drogach (nie utraci jednak „przywileju” opłacania ich). Podobnie, mężczyzna, który postanowi nie jeździć w wymaganych przez prawo okularach lub soczewkach kontaktowych, nie musi martwić się, że zostanie zatrzymany na „rutynową kontrolę szkieł korekcyjnych”, gdzie policja drogowa będzie łowić bezokularowych kierowców, aby ich poniżać, aresztować, karać mandatami i wysyłać do więzień. Przeciwnie, ten niebezpieczny kierowca podczas zatrzymania przez policję zostanie poinstruowany, że musi nosić okulary i najwyżej dostanie rutynowy (i zasilający policyjną kasę) mandacik. Z pewnością nie musi martwić się on o to, że zostanie wysłany na wiele lat do więzienia, gdy zdecyduje się na jazdę bez okularów – chyba że kogoś faktycznie skrzywdzi.
Takie ostre ściganie wyłącznie pijanych kierowców, zamiast wszystkich niebezpiecznych kierowców, sprawia, że nasz system prawny staje się kpiną. Jest to sytuacja, gdy jedna grupa demonizowanych i społecznie napiętnowanych kierowców jest bezlitośnie ścigana, a inni nie demonizowani kierowcy są praktycznie ignorowani – mimo że obie grupy narażają życie innych ludzi. Człowiek, który zapomina albo celowo ignoruje konieczność noszenia okularów, które są mu potrzebne do bezpiecznej jazdy, tak samo naraża życie innych jak ktoś, kto wypija pięć drinków i siada za kółkiem. Babcia ryzykuje życiem innych, gdy decyduje się na przejażdżkę do fryzjerki w sytuacji, gdy nie posiada już odpowiednich predyspozycji umysłowych czy motorycznych. Nastolatek, który przegląda swoją kolekcję płyt CD jadąc 100 km/h także naraża życie innych. Mamuśka, która uspokaja dzieci na tylnych siedzeniach, próbując zmusić je do zaprzestania wyrywania sobie nawzajem włosów podczas jazdy, także naraża życie innych. Policjant, który kieruje kolanami, gdy jednocześnie wprowadza dane do pokładowego komputera, naraża życie innych. Kobieta przeglądająca zawartość swojej torebki w poszukiwaniu tuszu do rzęs jadąc trasą szybkiego ruchu, naraża życie innych. Kierowca ciężarówki, który prowadząc poszukuje zaginionego pod siedzeniem batonika, naraża życie innych. Taką listę można rozciągać w nieskończoność.
Czy któremuś z tych niebezpiecznych kierowców grozi obudzenie się wśród betonowych ściań lokalnego więzienia za to, że nieostrożnie narażali życie innych? Z pewnością nie, a właściwie to są kompletnie ignorowani przez policję i prawodawców. Mogą, owszem, otrzymać jakiś mandat, może jakieś punkty, gdy zostaną zatrzymani, ale z pewnością nie muszą się martwić, że wylądują w państwowym więzieniu, gdy zacznie zdarzać się to częściej. Nie muszą martwić się o utratę pracy, ani też nie będą musieli wypełniać formularzy, w których będą zwierzać się, że zostali aresztowani za nakładanie makijażu podczas jazdy. Nie muszą martwić się, że stracą prawa jazdy na lata, bo szukali batonika pod siedzeniem. A już z pewnością nie muszą martwić się, że rząd będzie wyciągał od nich tysiące dolarów.
[…]
Skupiając się na wybranej grupie niebezpiecznych kierowców zapomniałem zauważyć, że jazda samochodem jest jedną z najniebezpieczniejszych rzeczy, które może robić człowiek w USA – dla siebie i innych na drodze. Jeśli zasadą jest, że musimy karać tych, którzy ryzykują życiem innych, co jest powodem istnienia praw dotyczących prowadzenia pod wpływem alkoholu w tym kraju, więc może lepiej pójść na całość i w ogóle zabronić prowadzenia pojazdów. Gdy osoba siada za kółkiem samochodu, to przecież naraża na ryzyko nie tylko swoje życie, ale życie wszystkich innych na drodze. Jeśli nie podoba ci się pomysł takiego kompletnego zakazu, to jesteś nieczułym draniem, który nie zna nikogo, kto zginął w wypadku samochodowym.
Oczywiście, istnieje sposób na ominięcie wyciągania takich wniosków, który na dodatek zgodny jest z zasadą równości wobec prawa, a polega na tym, że karze się ludzi, gdy faktycznie uczynią komuś krzywdę. Dotyczy to kierowców po 65 roku życia, nastolatków, malujących się kobiet, a także pijanych kierowców. Ta opcja może zostać zastosowana uniwersalnie do wszystkich istot ludzkich, w dowolnym miejscu i czasie, zgodnie z zasadą równości wobec prawa, a na dodatek nie będzie wymagała stworzenia ścisłego państwa opiekuńczo-policyjnego. To opcja, która uznaje nadane ludziom przez Boga prawo do życie, wolności i własności.
Taka opcja także nie wciąga nas w hipokryzję, gdy wytyka się komuś piwo w dłoni własną ręką dzierżącą tusz do rzęs.
Trudno się nie zgodzić z autorem, że mamy do czynienia z demonizowaniem pewnych zachowań. Dlaczego jest to demonizowanie? Bo nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. W Polsce ponad 90% wypadków powodują niebezpieczni kierowcy, którzy są zupełnie trzeźwi. Jazda po pijaku nie jest ani główną, ani największą przyczyną wypadków.
Być może jest to jednak efektem prewencji i społecznego demonizowania niebezpiecznej jazdy na gazie? I gdyby nie to, to w zasadzie mielibyśmy masowe mordy dokonywane przez nieustannie pijanych kierowców, które stałyby się takim sportem narodowym? To jest ten sposób argumentacji, którego używają ci, którzy są przeciwni dania obywatelom prawa do skutecznej samoobrony przy użyciu broni palnej.
Znów sięgnę po statystki, aby poszukać informacji, jak ma się wpływ limitu zawartości alkoholu we krwi na ilość wypadków związanych z pijanymi kierowcami. Przyjąłem, że większy limit oznacza tolerancję dla pijanych kierowców i większe przyzwolenie społeczne na jazdę po spożyciu alkoholu.
Zacznijmy od USA, gdzie limit jest wysoki, bo wynosi 0,08%. Oficjalne statystyki wskazują na znaczny odsetek pijanych kierowców w wypadkach, bo wynoszący aż 32%. Co ciekawe, nie wszyscy się z tym zgadzają i tutaj natrafiłem na opracowanie, które twierdzi, że w oparciu o faktyczne dane, odsetek ten wynosi 12,8% (i nawet jest nagroda dla tego, kto potwierdzi dane oficjalne). Przy okazji wyszło, że akurat te dane statystyczne fałszuje się niejako z urzędu. Uwzględniają one także sytuacje, w których niekoniecznie sprawca wypadku jest pijany. Zresztą u nas chyba też za sprawcę wypadku uznaje się kierowcę, który był nietrzeźwy niezależnie, czy był faktycznym sprawcą wypadku – to podwyższa ilość wypadków spowodowanych przez nietrzeźwych.
W UK limit jest także wysoki (0,08%) i tam nietrzeźwi odpowiedzialni są za 6% ofiar wypadków i za 16% ofiar śmiertelnych. Trochę więcej niż w w naszym kraju i na poziomie podobnym do USA.
Pozostaje pytanie, czy gdyby w Polsce limit był 0,08%, to ilość wypadków z winy nietrzeźwych znacząco by wzrosła? Trudno mi orzec, bo z jednej strony sprawcy wypadków, który obecnie uznawani byliby za nietrzeźwych, przy wyższym limicie przestaliby nimi być. Podniesiony limit mógłby rzeczywiście zachęcać do jazdy po alkoholu. Nie wydaje mi się, że można stwierdzić jednoznacznie, że podniesienie limitu poskutkowałoby natychmiast radykalną zmianą statystyk – wciąż większość śmiertelnych wypadków powodowaliby całkiem trzeźwi, a bardzo niebezpieczni kierowcy.
Na końcu uwaga – nie jestem zwolennikiem jazdy po pijaku i nie zamierzam pijanych kierowców usprawiedliwiać. Jest to zachowanie nierozważne i niebezpieczne, a sprawcy wypadków pod wpływem alkoholu powinni być karani, podobnie jak sprawcy innych wypadków. Nie jeżdżę kilkanaście godzin po wypiciu nawet najmniejszej ilości alkoholu, a po dobrej imprezie nie jeżdżę całą następną dobę.