Dziś miałem dzień anglojęzycznych artykułów poświęconych ruchowi drogowemu i bezpieczeństwu tegoż.
- Wired: Roads Gone Wild
Inżynier ruchu drogowego, którzy nienawidzi znaków drogowych. Dla niego to oznaka, że projektant drogowy nie wywiązał się należycie ze swojego zadania i usiłuje ten fakt zamaskować obstawiając niedobry fragment drogi zagajnikami znaków. I zamiast rozwiązywać problemy ruchu drogowego metodą dostawiania znaków, świateł i drogowskazów, proponuje on coś przeciwnego – likwidację tego wszystkiego. Niech kierowcy organizują sobie ruch sami. Psychologia na usługach organizacji ruchu. Wykorzystywanie efektów psychologicznych do osiągania właściwych rezultatów – zwiększenia uwagi, zmniejszenia prędkości i respektowania innych użytkowników drogi, w tym rowerzystów i pieszych. I to nie metodą zakazów i nakazów, czyli działań wbrew naturze, ale właśnie z jej wykorzystaniem. Uczynienie jazdy pozornie niebezpieczniejszą czyni ją faktycznie bezpieczniejszą.
- Spiegel: European Cities Do Away with Traffic Signs
Artykuł ze Spiegla podejmuje podobną tematykę, co Wired (i cytuje tego samego inżyniera). Mniej znaków nie oznacza większego chaosu. Ba, eksperymentalnie pewne miejscowości w Europie pozbywają się wszystkich znaków, konstruując drogi w taki sposób, aby ruch się sam regulował: skrzyżowania zastępuje się rondami, asfaltowe drogi zmienia się na brukowane, likwiduje się nadmierne oznakowanie. Kierowcy dostosowują swoje zachowanie do sytuacji na drodze, zamiast ignorować znaki, które generalnie stoją w sprzeczności z tym, co widać przed sobą. [Ja sam codziennie jeżdżę kilka kilometrów bezkolizyjną trasą o 3 pasach ruchu w każdym kierunku, na której łaskawie zezwolono na jazdę z prędkością 80 kmh. Oczywiście jest to prędkość, z którą poruszają się jedynie pojazdy niezdolne do szybszej jazdy, a pozostałe przekraczają ją o 20-70 kmh, bo jazda max 80 przeczy temu, co widzi przed sobą każdy kierowca.] Trend ten znajduje szczególnie dobre przyjęcie w małych miejscowościach, gdzie takie „rewolucyjne” zmiany są łatwiejsze do przeprowadzenia.
- LewRockwell.com: Murder on the Roads Intersections
Ten artykuł jest najciekawszy, bo podchodzi do problemu z wolnościowego punktu widzenia, co szczególnie mi się podoba. Ale tutaj też autor docenia mechanizmy wpływające na bezpieczeństwo ruchu drogowego, które oparte są na odpowiednim projektowaniu dróg, zastępowaniu skrzyżowań rondami, i używaniu takich mechanizmów, które sprawiają, że kierowcy sami się im poddają.
Autor słusznie zauważa, że państwo jako regulator ruchu i „właściciel” dróg nie ma żadnego celu, aby poprawiać ich bezpieczeństwo w sposób efektywny. Jest przecież monopolistą, więc dlaczego miałoby to właściwie robić? Dlaczego miałoby używać mechanizmów skutecznych, skoro może używać takich, które są nieskuteczne, ale za to zapewniają dopływ kasy z mandatów.
No właśnie, doskonale znane nam zjawisko – policjanci z „suszarką” albo fotoradary. Poprawa bezpieczeństwa czy źródło dochodów? Nie wiem, czy ktokolwiek wierzy w to pierwsze – patrole zawsze są tam, gdzie najlepiej się łapie, a nie gdzie trzeba zwiększać bezpieczeństwo (tam są czarne punkty albo radiowozy z dykty).
Dla państwa rozwiązaniem problemów bezpieczeństwa na drodze jest zawsze ograniczenie naszej wolności. Efektem jest więcej znaków, więcej zakazów, które łatwo złamać, więcej ograniczeń prędkości, których nikt nie przestrzega, więcej kamer, śledzących nasze ruchy. I to zawsze my, kierowcy, jesteśmy winni, nigdy oni.
No i brak alternatywy, jak to z państwowym monopolem bywa. Ale ponoć tak musi być, jak przekonują nas zwolennicy państwa. Bo to najlepszy system. Cóż, kilka tysięcy ludzi rocznie płaci życiem, za przekonanie o jedynie słusznej drodze.
Tym, którzy znają angielski, polecam lekturę wszystkich 3 artykułów, a już szczególnie tego ostatniego.