Pogoda nie sprzyja poważnym wpisom, więc walnę teraz taki rekreacyjny, zbiorczy wpis z kategorii fantastyka. Głównie na pożytek wyszukiwarkom.
Powróćmy to Alastaira Reynoldsa, którego „Przestrzeń objawienia” bardzo chwaliłem, ale kolejne tomy trylogii już znacznie mniej. Zaliczyłem niedawno tzw. spin-off tej serii, czyli „Chasm City”. W Polsce książka ta wydana została jako „Migotliwa Wstęga”, tyle że w dwóch tomach, czyli znacznie drożej. Naprawdę wkurza mnie ten obyczaj polskich wydawców dzielenia sporych dzieł SF na więcej tomów, niż miał ich oryginał. W ten sposób oryginalna książka może kosztować nawet mniej niż jeden z takich podzielonych tomów. Ja wiem, że to sprytny sposób, aby zarobić więcej, ale bez przesady. Wracając do tematu – „Chasm City” jest świetna, wyraźny powrót do formy.
Również pozytywnie zaskoczył mnie Reynolds w innej książce – „Century Rain”. Kupiłem wydanie w sztywnych okładkach w American Bookstore, z spore pieniądze, i nie żałowałem. Jest to znakomite połączenie detektywistycznej powieści noir z lat 40-tych ubiegłego wieku z nowoczesną techniką przyszłości. Ze sporo jednak przewagą powieści detektywistycznej dziejącej się w czymś w rodzaju alternatywnej wersji naszej przeszłości. Polecam.
Nie ukrywam, że po lekturze 6-tomowej trylogii Petera F. Hamiltona, urósł on w mych oczach do aktualnego mistrza space opery. Stąd z chęcią sięgnąłem po jego inne książki. „Fallen Dragon” raczej mnie rozczarował, choć to dość solidne militarne SF, ale zabrakło w nim takiego rozmachu, jakiego się spodziewałem. Natomiast „Pandora’s Star” i kontynuacja „Judas Unchained” to Hamilton w swojej pełnej space operowej formie. Międzygwiezdna Wspólnota składająca się z setek planet połączonych bramami (wormhole’ami) „otwiera” planetę Pandory, wypuszczając na wolność agresywną rasę obcych, których jedynym celem jest zawładnięcie wszechświatem. Oprócz militarnych rozgrywek, z którymi Hamilton daje sobie znakomicie radę, mamy sporo eksploracji rozmaitych światów, trochę intryg i ponad 1500 stron do przeczytania. Tak, tak, to lubię.
Jakiś czas temu obejrzałem sobie film „Serenity” zachęcony pozytywnymi recenzjami, szczególnie tymi, które podkreślały lekko antypaństwowy charakter tego filmu. Nie byłem przekonany do koncepcji westernu SF, ale film był całkiem niezły. Kilka miesięcy później postanowiłem zapoznać się 14 odcinkami serialu „Firefly”, który był podstawą owego filmu. Warto był – serial jest znacznie lepszy. Muszę powiedzieć, że formuła westernu w serialu sprawdziła się znacznie lepiej. Postacie były znacznie lepiej zarysowane niż w filmie, całe tło także, plus ciekawe fabuły. Świetny serial, naprawdę szkoda, że został zlikwidowany właśnie po tych 14 odcinkach – czasem komercyjne decyzje amerykańskich telewizji bywają zupełnie niezrozumiałe. Jeśli ktoś jeszcze nie widział serialu i filmu, niech obejrzy je w takiej właśnie kolejności – zapewni to znacznie lepsze doznania.
Na koniec Dan Simmons. To oczywiście też jeden z autorów SF, który zna znaczenia „rozmach” w kreacji swoich światów. „Ilion” był niezmiernie zachęcający i z pewną niecierpliwością czekałem na kontynuację – „Olimp”. Niestety, doczekałem się jej w dwóch tomach, czyli drożej. Na dodatek kontynuacja jest znacznie słabsza niż tom pierwszy, co jest chyba jest dość charakterystyczne dla Simmonsa. Ale mało kto tak potrafi zaskoczyć i zachwycić pomysłami, jak Simmons – tu najbardziej urzekł mnie Eiffelbahn, czyli kolejka linowa oplatająca znaczną część Ziemi oparta o połączone kablami repliki wieży Eiffla. Lubię zagłębiać się w światy, które Simmons odważnie kreuje, ale tego odnośniki do literatury plus filozoficzne dysputy często mnie po prostu nudzą. Dziś przypadkiem wpadłem na Ilionowe Wiki, to sobie coś poczytam.