Jak donosi „Dziennik” (dziś kupiłem go po raz pierwszy, bo był w nim artykuł o polach paintballowych w Warszawie), PiS szukuje nam „rewolucję” w kodeksie karnym w zakresie przekroczenia granic obrony koniecznej. Niestety, po lekturze artykułu okazało się, że chodzi raczej o zmianę kosmetyczną, choć pozytywną. Teraz już prokuratura będzie mogła decydować, czy przekroczenie granicy obrony koniecznej nastąpiło wskutek silnego wzburzenia lub strachu i umarzać takowe postępowanie oszczędzając ofierze wieloletnich zmagań z systemem sprawiedliwości.
Cóż, ja za rewolucyjne uznałbym przepisy pozwalające człowiekowi bronić się przed napastnikiem przy użyciu dowolnych dostępnych mu środków (najlepiej broni palnej), a zatem likwidujące pojęcie „przekraczania granicy obrony koniecznej”. Nasza cywilizacja z pewnością nie straciłaby wiele, gdyby napastnicy byli karani na miejscu, niekoniecznie proporcjonalnie do skali ich ataku. Atakujesz – musisz się liczyć z tym, że czeka cię czasem bardzo niemiła niespodzianka.
Ja wiem, przeciwnicy takiego rozwiązania argumentują, że teraz łaskawie napastnicy „oszczędzają” nas lejąc nas jedynie po mordzie, zamiast zabijać nas na miejscu w obawie przed obroną konieczną. Cóż, w laniu po mordzie nie mam szans, ale uzbrojony w Glocka mógłbym przynajmniej popróbować się obronić. Jak ktoś chce liczyć na pobłażliwość i dobre serce bandytów, jego sprawa, ale ja wolałbym, aby prawo i giwera stały po mojej stronie.