Dziś przypadkiem przeczytałem w jednej z darmowych stołecznych gazet o niecnym procederze, jaki uprawiają nasi żądni zysku rodacy. Chodzi o przemyt psów do innych, bogatszych krajów Wspólnoty Europejskiej. Przędsiębiorczy ludzie kupują rozmaite rasowe psy i przemycają je za granicę, gdzie sprzedają je z dwu, a nawet trzykrotnym zyskiem. Oczywiście nielegalnie, bo najwyraźniej przewiezienie psa przez granicę jest zabronione. Trzeba więc zrobić to ukradkiem, niczym paczkę amfy. A ponieważ zwierzęta okazują więcej żywotności niż paczka narkotyków, zwracają uwagę bardzo czujnych celników czy innych zbędnych w tym kraju funkcjonariuszy. Co z kolei prowadzi do rozmaitych problemów, głównie polegających na mniejszym lub większym dręczeniu zwierząt – zaklejaniu pyszczków, wiązaniu, faszerowaniu rozmaitymi środkami chemicznymi. No i nie każde zwierzę wytrzymuje takie atrakcje i są ofiary.
Oczywiście, tekst potępiał żądnych kasy przemytników, którzy napędzeni ową „niezdrową” żądzą skazują zwierzęta na cierpienia. Niestety w konkluzji nie zobaczyłem krytyki prawdziwego źródła tego problemu, czyli pomysłu, że przewiezienie psa przez Odrę musi być zabronione. Przy okazji, Szarik to miał szczęście, że go celnicy nie zatrzymali w drodze na Berlin. To nie przemytnicy są winni tej sytuacji, ale prawodawcy, który tworzą prawo, w którym przewożenie psów przez pewne rzeki jest dozwolone, a przez inne już nie. Zamiast pozwolić działać normalnym mechanizmom rynkowym, który doprowadziłyby do wyrównania cen i uczyniłyby proceder dręczenia psów nieopłacalnym, mamy specjalne mechanizmy anty-rynkowe, które są właśnie źródłem patologii. Zapewne zakazowi przyświeca jakiś wznioślejszy cel, ale zazwyczaj intencje sobie, a życie sobie – nie każde dobre chęci dają się zadekretować w sposób gwarantujący realizację zakładanych celów.