Kategorie
Libertarianizm

Jak NFZ klientów pozyskuje

Dziś krótka pogadanka na temat tzw. darmowego obiadu pod nazwą opieka zdrowotna. Aby była jasność, dla mniej wprawnych czytelników, jeśli będę powoływał się na jakieś obowiązujące prawo, nie oznacza to, że jestem takiego prawa zwolennikiem.

Konstytucja RP stanowi:

Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.

Na chłopski rozum, czyli nie w języku polityczno-prawniczym, wynika z tego, że każdemu obywatelowi należy się opieka zdrowotna opłacana z jakiegoś wspólnego wora. Jak można się doczytać, nie jest do prawo bezwarunkowe – wiadomo jedynie, że sytuacja finansowa nie ma mieć na ten dostęp wpływu. Drugie zdanie jednak sugeruje, że dostęp nie jest bezwarunkowy – jakaś ustawa ustala warunki i ustala się zakres opieki zdrowotnej.

Przyznaję się bez bicia – nie drążyłem dalej tematu w tej kwestii. Z doświadczenia życiowego wiem, że warunkiem cieszenia się owym „równym dostępem” jest ubezpieczenie się w NFZ. Po polsku znaczy to, że trzeba wpłacić do NFZ minimalnie pewną kwotę i cieszyć się owym warunkowym dostępem i ustawowo określonym zakresem. Nie wiem, jak można pogodzić warunek „ubezpieczenia” się z dostępem niezależnym od stanu materialnego, ale takie tęgie głowy na tym myślały, że mój skromny umysł nie jest w stanie pewnie tego pojąć.

Pracownicy najemni opłacają składkę (praktycznie podatek) na NFZ z części swojej pensji. Składkę potem można w części odliczyć od podatku. Przedsiębiorcy płacą składkę w comiesięcznym haraczu na ZUS. Pozostali ludzie jej nie płacą, co oznacza, że ich dostęp do opieki zdrowotnej jest na poziomie bezdomnych. Żyją na krawędzi.

I teraz ciekawostka – mogą ci NFZowi banici oczywiście skruszeć, niczym mafiozi, i wrócić na łono ubezpieczeń. NFZ udostępnia każdemu z nich możliwość dobrowolnego ubezpieczenia za skromną sumę 233 złotych miesięcznie. Pewnie, czasem warto zapłacić tę promocyjną kwotę i spać spokojnie wiedząc, że dzielna służba zdrowia potraktuje nas jak każdego innego pacjenta. Korzyści płynące z tej możliwości psuje jednak pewne „ale” – zależy, jak długo byliśmy banitą z systemu powszechnej opieki zdrowotnej – taki syn marnotrawny (inaczej niż w Piśmie Świętym) musi ponieść karę, oczywiście finansową. NFZ bowiem uzależnia objęcie ubezpieczeniem zdrowotnym osoby, które nie były ubezpieczone:

  1. w okresie od 3 miesięcy do roku od wniesienia opłaty dodatkowej w
    wysokości 534,11 PLN
  2. w okresie powyżej 1 roku do 2 lat w wysokości 1 335,27 PLN
  3. w okresie powyżej 2 lat do 5 lat w wysokości 2 670,54 PLN
  4. w okresie powyżej 5 lat do 10 lat w wysokości 4 005,81 PLN

I znów, jak to się ma do konstytucyjnego prawa do opieki zdrowotnej bez względu na status materialny, to nie wiem? Ale nie ja wymyślałem zapisy tego gniota.

Oczywiście niekonsekwencje te wynikają z prostego faktu, że nie ma darmowych obiadów, zawsze ktoś płaci. Problem w tym, że chętnych na darmochę jest wielu, a chętnych na sponsorowanie wyżerki zawsze brakuje, stąd konieczność łupienia frajerów na każdym kroku, gdzie się tylko da. Jest okazja, to dorzucimy mu opłatę dodatkową.

W przypadku normalnych systemów ubezpieczeń zdrowotnych, firma, która od swoich klientów żądałaby takich opłat wstępnych, musiałaby się naprawdę natrudzić z pozyskiwaniem klientów. Ale z drugiej strony, dla NFZ klienci to jedynie utrapienie, więc czemu się dziwię? Zachciało nam się powszechnej opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych, to nie dziwmy się, że na ma w tym po prostu normalności.