Gdy pisałem niedawno o projekcie Google Print, dałem chyba jasno do zrozumienia, że nie podoba mi się sytuacja, gdy pewna firma chce, a nie może zrobić czegoś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się futurystycznym snem. Udostępnienie ludzkości olbrzymich zasobów wiedzy z pewnością zasługuje na pochwałę, a nie na potępienie. Zastanawiając się trochę więcej na ten temat, zdałem sobie sprawę, że problem jest, oczywiście, znacznie większy.
To nie jest specjalnie zasługa firmy Google, że wzięła się za to tytaniczne zadanie – bo wcale nie potrzeba Google, aby takie zadanie obecnie zrealizować. Potrzeba jedynie odpowiednich środków technicznych, a chętni już sami się znajdą. Jak pisał Moglen, a ja się z tym zupełnie zgadzam, ludzie robią wiele rzeczy nie z powodu rozbudowanego systemu zachęt, ale dlatego, że mogą.
O co mi tym razem chodzi? Ano o to, że odkąd pojawiły się system wymiany plików P2P, nie ma już technologicznych przeszkód, aby zgromadzić całą dostępną ludzkości wiedzę (szerzej – dorobek intelektualny) w formie elektronicznej i udostępnić ją każdemu, kto tej wiedzy łaknie. Jak dokładnie, to już technikalia, zupełnie pomijalne. Nie potrzeba wcale do tego wielkiej korporacji, która zrobi to z chęci zysku, wystarczą ludzi, którzy zrobią to, bo mogą. O ile się im na to pozwoli. A, jak pokazuje życie codzienne, zrobią to nawet wbrew zakazom. Bo to jest fala, której nie da się zatrzymać. Będą czynione próby, ale one skazane są z góry na niepowodzenie, podobnie jak centralnie sterowana gospodarka socjalistyczna.
Bardzo dobrym przykładem takiego samodzielnie działającego mechanizmu, który potrzebował jedynie odpowiedniej technicznej podbudowy był oryginalny serwis Napster. W zupełnie niespodziewany sposób i olbrzymim tempie Napster zbudował gigantyczną bibliotekę utworów muzycznych, nieporównywalną chyba z żadnymi oficjalnymi zasobami. Miliony użytkowników stworzyły olbrzymi zasób sieciowy, dostępny za darmo dla każdego z użytkowników serwisu. Napster był nie tylko źródłem najnowszych hitów, ale dla wielu największa zaleta tego serwisu polegała na tym, że stał się źródłem muzyki, która nie była dostępna w żaden inny sposób. Sprawił, że znaczna część artystów dotarła do odbiorców, do których nigdy by nie dotarła inaczej. Z pewnością wielu ludziom system otworzył umysły na nowe gatunki muzyczne, czy na nowych wykonawców. Taka dodatkowa funkcja edukacyjna.
Jak się często porównuje, Napster zbudował nowoczesny, cyfrowy ekwiwalent Biblioteki Aleksandryjskiej, który po raz kolejny spalono. Tak, była to pewna strata, ale jedynie na chwilę – dżin już został wypuszczony z butelki i nie da się go tam wsadzić z powrotem.
Co chwila powstaje jakaś nowa metoda budowania kolejnych podobnych bibliotek, których zasoby dawno wykraczają już poza muzykę. Inne formy działalności intelektualnej, o ile dają się przenieść na formę cyfrową, zaczynają gromadzić się w tych nowych zbiorach. Do muzyki dołączył film, książki, zdjęcia i inne zasoby. Niestety, dostęp do tych zbiorów nie jest tak wygodny, jak do przeglądarki Google, ale postęp techniczny w tej dziedzinie jest bardzo duży, więc będzie jedynie lepiej. No i wciąż korzystanie z tej technologii jest nielegalne, niezależnie, jak wiele zalet ona niesie dla tych, którzy przy jej pomocy szukają wiedzy, a nie rozrywki. Mam nadzieję, że kiedyś oba te problemy – niewygoda i nielegalność – odejdą w przeszłość. Oby jak najszybciej.