W nawiązaniu do niedawnych wydarzeń w Nowym Orleanie, gdzieś zobaczyłem kąśliwą, ale bardzo celną uwagę dotyczącą komunikacji publicznej (public transport). Jak się czują ci, którzy zachwalają zalety komunikacji publicznej, jako najlepszej, najchętniej przymusowej alternatywy dla własnych samochodów? Mam nadzieję, że choć trochę głupio, choć tacy ludzie wyciągają najcześciej zupełnie odwrotne wnioski do właściwych.
Ci, którzy dysponowali swoim własnym samochodem, najczęściej zdążyli opuścić miasto przed nadejściem kataklizmu. Ci, zbyt biedni, aby sobie auto kupić, oraz omamieni propagandą, która samochody obarcza winą za globalne ocieplenie i inne straszne rzeczy, musieli zmierzyć się z żywiołem w mieście, nierzadko przypłacając to życiem. A potem byli zdani na łaskę nieudolnych funkcjonariuszy państwowych, na gwałty i grabieże oraz na traktowanie niczym bydło. W takiej sytuacji samochód jest pewnym symbolem wolności, nieprawdaż?