Jak oznajmiła Interia (a ja dowiedziałem się z Liberatora), zainaugurowano właśnie kampanię mającą walczyć z piractwem telewizyjnym, które rzekomo przynosi w naszym1 kraju przynosi 60 milionów nowych złociszy strat2. Bo ludzie „kradną”.
Hmm, jakiś nadawca wystrzeliwuje w kosmos nadajnik, tenże wysyła w kierunku globu fal radiowe, które jednakże nie mają adresata, a potem oskarża tych, który te fale odbierają o złodziejstwo. Ciekawe to, nieprawdaż?
Załóżmy, że posiadam na planecie Ziemia kawałek gruntu. Na ten kawałek dociera fala radiowa, dokonując pewnego naruszenia własności – ale nie będę się tego czepiał. Kupuję sobie własne, całkiem materialne urządzenie do odbioru fal, które naruszają przecież i tak moją własność. Odbieram je i patrzę na telewizorze, co przenoszą. Czasem jeszcze muszę sobie trochę zmodyfikować własne urządzenie, bo te fale radiowe wymagają czasem pewnego przekształcenia, aby obraz nabrał sensu. I nagle, z powodu tego, że używam swojej własności i wykorzystuję intruza na swoim terenie, zostaję nazwany złodziejem! Piratem!
Co innego wyłudzenia dekoderów, wpinanie się do instalacji i temu podobne rzeczy, wymieniane w kampanii. To jest nazwyklejsze złodziejstwo czy naruszanie własności. Ale tzw. piractwo, czyli oglądanie tego, co sobie eterem dociera do naszych własnych urządzeń elektronicznych, to gruba przesada. To jest kolejny przykład, w którym „własność intelektualna” pokazuje swoją wyższość nad własnościa normalną, w tym wypadku grutu i sprzętu elektronicznego. To nie właściciel rzeczy materialnych decyduje, jak rozporządzać swoją własnością, to nadawcy, który na siłę „zalewają” jego własność falami radiowymi uzurpują sobie takie prawo.
- Jaki on tam „nasz” – wiadomo, że jest ich. My tylko jesteśmy niewolnikami. [powrót]
- Pewnie liczone takimi metodami, jakimi posługuje się BSA. [powrót]