Jak donosi Wired, amerykański urząd ds. żywności i leków (FDA) stwierdził, że nie zaakceptuje marihuany jako lekarstwa, bo nie ma dowodów, że jest bezpieczna. Wydaje się, że nic trudnego – wystarczy przeprowadzić stosowne badania i po sprawie. Ale jak przystało na państwowe instytucje, nic nie jest łatwe. Marihuana jest oczywiście nielegalna i jedyna legalna plantacja w USA jest oczywiście nadzorowana przez państwo. A jak państwo zajmuje się czymkolwiek, to od razu jest niedobrze. W tym wypadku efektem jest zbyt mała podaż materiału do badań oraz jego marna jakość. Niewielka ilość pacjentów, dla których wystarczyło państwowej marychy, musiała podczas testów wypalić 4 razy więcej zioła w porównaniu do powszechnie dostępnej, ale nielegalnej trawy.
Oczywiście, agencja (NIDA), która kontroluje owe legalne źródło marihuany nie jest zainteresowana uznaniem jej za lekarstwo, wszakże zajmuje się ona zwalczaniem problemu narkomanii i w jej interesie jest, aby problem nie zniknął. Z tego powodu rzuca pod nogi kłody tym, którzy mogliby dowieść, że jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. A z kolei instytucje badawcze nie mogą przeprowadzić wiarygodnych (przynajmnie dla FDA) testów bez odpowiedniej ilości materiału badawczego. I tak błędne koło się zamyka i nic się nie zmienia. A chorzy, jak dotychczas, skazani są na miłosierdzie urzędników, czyli NIDA i FDA, lub samodzielne eksperymenty z powszechnie dostępnym ziołem, co jasno wykazuje wyższość prywatnego nad państwowym. Ponownie.