Być może. Przynajmniej w USA. I to bynajmniej nie z powodów naruszania praw autorskich, co zresztą też nie jest taką niemożliwą opcją – patrz moje poprzednie wpisy na ten temat: Publiczne miejsca a prawa autorskie oraz Wieża Eifella objęta prawami autorskimi. Tym razem jednak chodzi o zagrożenie terrorystyczne. Jak donosi ten artykuł (po angielsku), życie fotografa prasowego, czy nawet fotografa amatora nie jest lekkie. Fotografowanie budynków, szczególnie federalnych, czy środków transportu, nawet niewinne, może sprowadzić nam na kark zbyt nadgorliwych przedstawicieli władzy, którzy bardzo często uzurpują sobie prawo decydowania, co może być przedmiotem fotografowania. Często wynika to z nieznajomości przez nich prawa, które samo w sobie też bywa niejasne, często nakładając wzajemnie na siebie regulacje różnych instytucji.
A i u nas z tym bywa różnie. Niedawno grupa znajomych wybrała się do pobliskiego szpitala psychiatrycznego porobić zupełnie niewiennych zdjęć budynków i wnętrz. Zdjęcia owe miały być wykorzystane do tworzenie tekstur do trójwymiarowej i całkowicie fikcyjnej kreacji wiktoriańskiego szpitala psychiatrycznego w Nowym Jorku. Chodziło fotografie tynków, murów, elementów konstrukcyjnych i temu podobnych elementów. Ponieważ wejście na teren szpitala (parku) jest dość swobodne, nie spodziewali się większych problemów. Niestety, zjawił się w końcu jeden nagorliwy – czyli cieć – grożąc policją i innymi sankcjami. Wywiązała się sprzeczka, która skończyła się na dyskusji z lekarzem dyżurnym. Nie bardzo wiem, o jakie zagrożenie chodziło w tym przypadku, ale zawsze znajdzie się ktoś, komu się nie podoba, że ktoś inny robi fotografie.
Przy tej okazji poruszę problem infoanarchistyczny. Jeśli robię zdjęcie swoim aparatem, utrwalając na moim fizycznym nośniku czyjś wizerunek, to czyje jest to zdjęcie? Według polskiego prawa autorskiego, choć jestem autorem „dzieła”, to nie mogę rozpowszechniać go bez zgody uwiecznionego. Czyli posiadam prawa autorskie do dzieła, fotografii, mam do niego „własność intelektualną”, lecz rozpowszechnianie mojej „własności” wymaga zgody innej osoby. Co to za własność więc? W jaki sposób wszyscy uwiecznieni na moich zdjęciach (z wyłączeniem przypadków, gdy konieczność uzyskania zgody, patrz Art. 81. 2. stosownej ustawy) magicznie stają się właścicielami moich zdjęć? Kto w końcu jest „właścicielem” tej „własności”?