Dziś w Wyborczej pojawił się dość osobliwy tekst na temat „empikowego piractwa” – obyczaju czytania komiksów (i nie tylko) w sklepie bez zapłaty. Tekst oparty głównie o wypowiedzi Tomasza Kołodziejczaka, kiedyś niezłego autora ciekawej fantastyki, z którym miałem przyjemność kiedyś współpracować. Ciekawy to trend, gdy producent atakuje swoich faktycznych i potencjalnych klientów, nazywając ich piratami i złodziejami.
Poniżej komentarz jednego z moich czytelników (Ahk4iePaiv8u).
„Czy czytanie komiksu w empiku to to samo co ściąganie po piracku piosenek z internetu? – Nie widzę specjalnej różnicy – mówi Tomasz Kołodziejczak z wydawnictwa Egmont.”
Panom z Egmontu już dziękujemy. Autorzy komiksów obudzili się z ręką w nocniku, że są tylko dodatkiem hipotetycznego ściągania kasy z potencjalnych klientów.. pomieszanie z poplątaniem. Korporacje twierdzą, że mało płacą wydawcom, ponieważ ludzie kupują w większości tylko kolejne wydania Tolkiena i Harry Pottera, zatem wydawcy, którzy się na to nabierają, podnoszą krzyk, że czytanie komiksów w empiku to piractwo, przerzucając w ten sposób koszt (czyli wymuszając niskie ceny) na autorach.
W rzeczywistości wydawcy mają zakulisowe umowy z empikami.
Na czytaniu, powiedzmy, komiksów w empiku straty kształtują się następująco:
1) Korporacja nie traci, bo klient ktory przyszedl przeczytać komiks za darmo kupi choćby kawę, albo znęci go okazja na COKOLWIEK, w ten sposob wyda COKOLWIEK a gdyby nie przyszedł – nie wydałby NIC.
2) Wydawca nie traci, poniewaz i tak ma umowę z empikami – empik płaci za te komiksy (lub gry ?) z wyprzedzeniem, ten co krzyczy że to piractwo dawno swoją należność dostał. W efekcie empik przerzuca koszt na wydawcę, wiedząc o tym, że wydawca powie autorowi „to nie ja, to ten wstrętny empik-korporacja”. Ale dostawy od wydawcy i tak korporacja ma zagwarantowane, niezależnie od tego jak głośno wydawca na empiki narzeka, ponieważ
3) Traci WYŁĄCZNIE autor. Ponieważ to autorowi wydawca powie „mogę panu zapłacić 10% tego co pan chce dostać, ponieważ empik promuje piractwo i nie chce mi dużo płacić, więc z czego mam zapłacić”.
Czytanie za darmo jest korzystne dla empiku, promowanie „piractwa” jest korzystne dla wydawcy. Ciekawe którego dnia w empikach pojawią się stoiska na ktorych można
„wypróbować” grę komputerową.Trik polega na sugerowaniu autorom, że to nie oni robią „przysługę” wydawcom i sprzedawcom, lecz że wydawcy i sprzedawcy robią „przysługę” TWÓRCOM. Że wydawcy i
sprzedawcy bez TWÓRCÓW sobie poradzą, a twórcy bez egmontu i empiku – nie.Pytanie co z tym można zrobić? Proponowałbym AUTOROM publikowanie gier, filmów, komiksów w postaci o irytująco niskiej, choć czytelnej – jakości, ale CAŁYCH. Za SMS lub po prostu bezpłatne. Tyle że takiego autora wydawcy i empiki natychmiast zaczną unikać jak trędowatego.. hmm… shareware
raczej nie zdał egzaminu, na korzyść opensource zresztą…. ech.
Ja do tekstu mam jedną uwagę – niestety, koszty niszczenia książek faktycznie ponoszą wydawcy, bo z tego co wiem, empik płaci jedynie za sprzedane egzemplarze. Niemniej jednak, to nie jest wina klientów. Korzystanie z usług empiku nie jest obowiązkiem, ale życzę powodzenia wydawcy, który zrezygnuje z empików. Znając obyczaje tej firmy, warto jednak wziąć w biznesplanach pod uwagę fakt, że część nakładu ulegnie zniszczeniu, a nie wylewać pretensji w kierunku swoich klientów, że korzystają ze swojego prawa – ostatecznie czytanie książek w księgarniach jest dozwolone, jeśli tylko księgarz nie ma nic przeciw. Nie wiem, czy nadzór autorski rozciąga się też na to, czy wolno autorowi decydować kto, jak i kiedy czyta jego książkę…
Cóż, dni narzekających wydawców są już naprawdę policzone. Wyginą, jak dinozaury. Autorzy, lepiej weźcie sprawy w swoje ręce – kto pierwszy, ten lepszy.