Wersja do wydruku artykułu pochodzącego z witryny www.miasik.net

Poniższy tekst jest fragmentem artykułu po tytułem In Defense of Napster and Against the Second Homesteading Rule autorstwa Stephana Kinselli opublikowanym w serwisie LewRockwell.com. Ponieważ artykuł dotyczył obrony serwisu Napster, który już nie istnieje w formie, której wtedy bronił autor, pozwoliłem sobie zachować tylko tę część tekstu, która ma szerszy charakter i wciąż nie straciła na aktualności.

Legitymizacja praw autorskich

W przeciwieństwie do innych praw federalnych, prawa autorskie (copyright law) są jasno umocowane w Konstytucji (mowa o konstytucji amerykańskiej). Choć to wcale nie oznacza, że prawa te są słuszne, a jedynie, że są zgodne z konstytucją. Pytaniem jest, czy prawa autorskie są usprawiedliwione, to jest, czy współgrają z naszymi prawami naturalnymi?

Redystrybucja własności

Przypomnijmy sobie, że prawa autorskie dają autorom częściowe prawa kontroli – własność – nad materialną własnością innych ludzi. Autor ma częściową własność w własności innych ludzi, z tego powodu, że z natury praw autorskich, może on zabronić im wykonywania pewnych akcji przy użyciu tejże własności. Na przykład, autor może zabronić osobom trzecim napisania pewnych zestawów słów na ich własnym papierze używając ich własnego atramentu.

Oznacza to, że autor, tylko przez wyrażenie jakiejś idei, tylko przez wymyślenie i zarejestrowanie jakiegoś wzorca informacji, natychmiastowo, magicznie staje się częściowym posiadaczem własności innych ludzi. Ma on możliwość decydowania, jak inni korzystają ze swojej własności. Prawa autorskie zmieniają status quo poprzez redystrybucję własności od przedstawicieli jednej klasy (posiadacze własności materialnej) do innej (autorów). Na pierwszy rzut oka, w ten sposób prawa autorskiej dopuszczają się pogwałcenia własności należącej do posiadaczy rzeczy materialnych, poprzez przekazanie częściowego władania do autorów (to samo tyczy się innych form własności intelektualnej, np. patentów). Taka inwazja i redystrybucja własności musi zostać usprawiedliwiona, aby prawa autorskie zostały uznane za uzasadnione. Czy da się to zrobić?

Utylitaryzm

Najpowszechniejszą obroną praw autorskich jest utylitaryzm. Argumentuje się, że kreatywność i zamożność powiększają się, gdy tworzy się monopole dla kreatywności, jako metodę „zachęcania” autorów. Bez praw autorskich wielu autorów nie zadałoby sobie trudu tworzenia powieści, programów komputerowych, czy innych dzieł. Co więcej, wielu zwolenników utylitaryzmu opiera swoją obronę praw własności właśnie na gruncie utylitaryzmu. Konserwatyści i libertarianie powinni wykazywać sporo ostrożności w akceptacji utylitaryzmu. To jest dogłębnie niespójna i niemoralna doktryna, z wielu powodów.

Po pierwsze, nawet jeśli jakaś polityka może zwiększyć bogactwo „netto” poprzez redystrybucję własności od A do B, to i tak nie jest to takiej polityki usprawiedliwieniem. Celem prawa jest sprawiedliwość, a nie maksymalizacja bogactwa. B może skorzystać „więcej” na redystrybucji niż A na niej straci, ale jak to usprawiedliwia szkodę wyrządzoną A? Idąc tokiem myślenia zwolenników utylitaryzmu, nie moglibyśmy potępić każdego aktu kradzieży, gwałtu czy mordu. Musielibyśmy ocenić korzyści, jakie odnosi złodziej, gwałciciel czy morderca, w przeciwwadze do szkód poniesionych przez ofiarę, aby ocenić, czy dana zbrodnia powinna być dozwolona. W przypadkach, gdy kryminalista cieszy się ze swojego przestępstwa bardziej niż czyni to szkodę ofierze, to nie jest to wcale przestępstwo i powinno być na to przyzwolenie, gdyż powiększa się ogólne bogactwo. Bez wątpienia mamy to do czynienia z niemoralnym i pozbawionym zasad poglądem.

Nie tylko że utylitaryzm jest moralnie niewystarczający, aby usprawiedliwić redystrybucję własności, ale też jest niespójny. Jak wykazali austriaccy ekonomiści, utylitarne ważenie kosztów w przeciwwadze do korzyści wymaga dokonania rzeczy niemożliwej, a konkretnie posłużeniem się osobistymi porównaniami użyteczności, gdzie „koszt” praw autorskich odejmuje się od „korzyści”, aby ocenić, czy takie prawa przynoszą zysk na czysto. Krótko mówiąc, nie ma sposobu porównania korzyści B i strat A dowolnej polityki redystrybucyjnej, gdyż te zyski i koszty nie dają się wycenić wymiernymi wartościami. A to z powodu, że zyski są subiektywne i są niewymierne.

Na koniec, nawet jeśli odsuniemy na bok problem tych międzyludzkich porównań użyteczności i sprawiedliwości redystrybucji, a zaczniemy brnąć do przodu i zastosujemy standardowe dla utylitaryzmu techniki pomiarów, to wcale nie jest takie oczywiste, że prawa autorskie prowadzą do zwiększenia czy zmniejszenia bogactwa. A to dlatego, że nie zostało wykazane, że „koszty” istnienia praw autorskich i pokrewnych przeważają korzyści z takich praw.

Analiza z punktu widzenia utylitaryzmu jest zagmatwana i przebrzmiała: twierdzenie o zwiększaniu się rozmiarów tortu ma wady metodologiczne. Nie ma jasnego dowodu, że prawa autorskie zwiększają rozmiar tortu. I w żadnym wypadku fakt wzrostu rozmiarów tortu nie usprawiedliwia użycia siły wobec własności innych, która to użycie, gdyby nie prawa autorskie, nie miałoby znamion nielegalności. Z tych właśnie powodów, zupełnie nieprzekonywująca jest ochrona praw autorskich ze względu na poglądy utylitaryzmu.

Prawo naturalne i druga zasada zagospodarowania

Niektórzy zwolennicy praw autorskich i innych form własności intelektualnej próbują uzasadnić własność intelektualną używając argumentów w stylu praw naturalnych. Na przykład, niektórzy twierdzą, że autor „tworzy” dzieło i „z tego powodu” ma prawo do jego posiadania. Jednakże ten argument wymaga zapytania, czy stworzone dzieło jest po pierwsze przedmiotem prawa własności. Jeśli tak, to wydaje się naturalnym, że „twórca” części tej własności jest naturalnym i właściwym posiadaczem.

Ale samo „tworzenie” nie uzasadnia posiadania rzeczy. Jeśli ja zagospodaruję farmę, nie ma potrzeby, aby w tym procesie uczestniczyło „tworzenie”, w sensie praw autorskich – wystarczy, że będę pierwszym posiadaczem tej ziemi. Z drugiej strony, jeśli wyrzeźbię pomnik z twojego marmuru, nie staję się tym samym posiadaczem powstałego w ten sposób pomnika. Co więcej, mogę być ci winien odszkodowanie za naruszenie własności czy jej przetworzenie. A więc tworzenie nie jest ani koniecznym, ani wystarczającym warunkiem posiadania.

To rzadkość jest główną cechą dającej się posiadać własności, to ten, kto pierwszy obejmie taką własność w posiadanie, jest jej właścicielem. Można to zauważyć, gdy zbada się cel i naturę praw własności. Gdyby rzeczy istniały w nieskończonej obfitości, nie istniałaby potrzeba praw własności. Ale w świecie rzeczywistym, istnieją niedobory zasobów. Rzeczy mogą być używane i kontrolowane tylko przez pojedynczych ludzi.

Z powodu istnienia niedoborów, zawsze istnieje możliwość międzyludzkiego konfliktu dotyczącego rzadkich zasobów. Jeśli zabiorę ci kosiarkę, ty już jej nie masz. Jeśli przejmę twój domu, czy ziemię, tracisz nad nią kontrolę. Te namacalne dobra są rzadkie. Prawa własności istnieją po to, aby przekazać posiadanie rzadkich zasobów konkretnym właścicielom, co pozwala uniknać (i rozstrzygać) konflikty dotyczące tych zasobów. Dlatego też, jedynie rzadkie rzeczy, w sensie ekonomicznym, mogą być posiadane. Dlatego właśnie można być właścicielem rzeczy materialnych, takich jak na przykład ziemia, samochody, drukarnie, papier czy atrament. Co więcej, z punktu widzenia libertarian czy konserwatystów, własność do rzadkich zasobów jest przydzielana według reguły zagospodarowania (wzięcia w posiadanie) Locke'a, według której rzadkie zasoby, które nie mają właściciela, są zagospodarowane przez tego, kto pierwszy wejdzie w ich posiadanie.

„Rzeczy” niematerialne, które są przedmiotem prawa autorskich, w tym sensie wcale nie są rzadkie. Idea, czy ciąg słów, na ten przykład, mogą być powielane nieskończoną ilość razy bez „pozbawiania” twórcy idei. W przeciwieństwie do własności materialnej, wiele osób może czynić pożytek z tej samej idei w tym samym czasie, niezależnie. Jeśli skopiujesz moją powieść, wciąż „mam” powieść, ale ty ją już też masz. Idee nie są rzadkie i nie są przedmiotem własności. Jak napisał Thomas Jefferson, wynalazca i pierwszy amerykański urzędnik patentowy: „Ten, kto otrzymuje pomysł ode mnie, otrzymuje instrukcje ode mnie nie pozbawiając mnie ich. Kto zaświeci swoją świecę od mojej, otrzyma światło, nie zaciemniając mojego.” Z tego powodu, przedmioty praw autorskich nie powinny być traktowane jako własność i podlegać ochronie.

A tak naprawdę, z powodu tego, że idee nie są przedmiotem prawa własności, nadawanie do nich praw własności musi skończyć się rozmyciem praw własności do właściwych, rzadkich zasobów. I to właśnie możemy zaobserwować. Jak wykazano powyżej, nadanie autorowi praw autorskich do jego powieści oznacza, że od tego momentu ma on częściowe władanie nad materialną własnością innych. Na przykład Arthur, autor, może zabronić Brownowi, właścicielowi posiadłości Blackacre, użycia swojej posiadłości do odtworzenia książki-wzorca. Jednakże według zasady zagospodarowania Locke’a, gdy dotychczas pozbawiony właściciela obszar Blackacre zostaje zagospodarowany przez pierwsze wzięcie w posiadanie przez Browna, to Blackacre już nie jest pozbawiona właściciela i nie jest już podmiotem do zagospodarowania. Nie ma już niczyjej własności do wzięcia w posiadanie. Brown jest pierwszym posiadaczem i właścicielem, a nie Arthur.

W samej rzeczy, wyjaśniając sytuację w ten sposób, widzimy dlaczego Arthur nie ma praw autorskich do swoich dzieł: nie tylko Blackacre nie jest podmiotem zagospodarowania (już ma właściciela), nie tylko Arthur nie jest pierwszym posiadaczem Blackacre (Brown go ubiegł) – ale Arthur nie jest posiadaczem Blackacre w ogóle. Arthur nie mógłby zagospodarować innej ziemi niczyjej – Greenacre – przez sam fakt napisania powieści. Akt napisania powieści nie jest aktem objęcia na własność Greenacre, ani nawet aktem pierwszego wzięcia w posiadanie.

Nadanie Arthurowi praw do Blackacere jedynie z powodu zapisania oryginalnego wyrażania idei, wymaga, aby zasada zagospodarowania Locke’a została podkopana przez nową, drugą zasadę zagospodarowania. Ta nowa zasada określa drugi sposób, w który osoba może posiąść na własność rzecz materialną.

Zwolennicy praw autorskich muszą zaproponować nową regułę zagospodarowania, coś na kształt tego: „Osoba, która wpadnie na jakiś pomysł, który może być użyty do utrwalenia pewnego wzorca na swojej własności, tym samym natychmiast otrzymuje prawo kontrolowania każdej innej materialnej własności na świecie, która może zostać użyta w ten sam sposób.” Ta nowa technika zagospodarowywania jest tak potężna, że daje twórcom prawa do materialnej własności innych ludzi. Druga zasada zagospodarowania nie ma żadnego usprawiedliwienia, a może jednie osłabić i podważyć prawa własności tam, gdzie są naprawdę potrzebne, do rzadkich zasobów. Z tego powodu prawa własności do idei nie mają uzasadnienia (…).

Data publikacji oryginału: 4 września 2000

Od siebie mogę dodać, że powyższy tekst, oraz Przeciw własności intelektualnej przekonały mnie jak niebezpiecznym jest koncept, że twórcy mają prawa własności swoich dzieł i idei, niezależnie od formy w jakich zostały utrwalone i opublikowane. To ich prawo własności staje się über-prawem, znacznie silniejszym od normalnego prawa własności, które dotyczy rzeczy materialnych. Twórca, poprzez sam akt stworzenia czegoś (napisania książki, skomponowania i nagrania muzyki, itp.) natychmiast staje się po części właścicielem wszystkich materialnych rzeczy, które mogą być użyte do powielenia/przekształcenia tego dzieła. I nie tylko tego dzieła, ale także wszystkich dzieł zależnych (derivative works). W świecie cyfrowej informacji oznacza to kontrolę na tym, jak inni używają swoich własnych komputerów, magnetofonów, nagrywarek CD i DVD, odtwarzaczy MP3, aparatów cyfrowych, sieci transmisji danych i temu podobnych urządzeń. Twórca decyduje jak możemy używać swojej własności, a wystarczy do tego jedynie fakt stworzenia dzieła, stając się tym samym über-właścicielem wszystkich materialnych rzeczy mogących w jakikolwiek sposób mieć styczność z jego dziełem.

Sztuczne tworzenie niedoboru w przypadku czegoś, co istnieje w nieograniczonej obfitości, musi prowadzić do wynaturzeń, co możemy obserwować na co dzień. Ten monopol autorów zostanie prędzej czy później złamany, to proces nieodwracalny. Im szybciej zaczniemy wypracowywać sposoby tworzenia idei i dzieł bez uciekania się do monopolu twórców, tym lepiej.