Przeczytałem sobie właśnie rodział 9 (PDF) przygotowywanego wydawnictwa „Againts Intellectual Property” autorów: Michele Boldrin and David K. Levine, poświęcony patentom w przemyśle farmaceutycznym. No i okazuje się, że jest tak, jak podejrzewałem, że jest.
Stopień ochrony patentowej leków i procesów produkcji był bardzo różny na świecie, od najostrzejszego w USA i Wielkiej Brytanii, po znacznie słabszy w Europie – na przykład patenty na leki we Włoszech wprowadzono dopiero w 1978 roku! Co nie przeszkadzało Włochom w latach siedemdziesiątych być 5 potentantem w dziedzinie produkcji farmaceutycznej na świecie. Generalnie historia przemysłu farmaceutycznego podobna jest do historii przemysłu chemicznego – najsilniejszy rozwój zanotowano tam, gdzie konkurencja była najmocniejsza, czyli tam, gdzie nie było ochrony patentowej. Wbrew pozorom, największe osiągnięcia w wynajdywaniu nowych leków odnotowano w Europie, a nie w USA, gdzie ochrona była największa. Co gorsza, wprowadzenie ochrony patentowej skutkuje zmniejszeniem innowacyjności. Na przykład wkład Włoch w nowe substancje w latach 1961-1980 wynosił 9.28% w skali światowej, natomiast w latach 1980-1983, czyli już po wprowadzeniu patentów, wkład ten spadł do 7.5% – a przecież powinno być odwrotnie, przynajmniej według zwolenników monopolu.
Patenty wcale nie zachęcają firm farmaceutycznych do wynajdywania całkiem nowy leków. Aż 77% leków zaaprobowanych przez FDA w latach 1989-2000 zawierało substancje już będące w użyciu. Jedynym celem tworzenia tych „nowych” leków było przedłużanie ochrony patentowej posiadanych substancji. Firmy nie chcą inwestować w nowe rzeczy, wolą „przemalować” coś, co mają i przedłużyć sobie monopol.
Patenty aktywnie przeszkadzają w poszukiwaniu nowych, skutecznych lekarstw. Ponieważ wiele substancji, które mogłyby być udoskanalane, czy badane w dalszym ciągu, jest objętych patentami, firmy często rezygnują z pracy nad nimi. Uzyskanie licencji i pozwoleń jest na tyle kosztowne, że nie opłaca się tego robić, szczególnie że łatwiej „udoskonalić” jakiś swój lek.
Większość wydatków firm farmaceutycznych obecnie przeznacza się na marketing, a nie wynajdywanie nowych leków. Firmy wolą przekupywać lekarzy, aby zapisywali coraz to nowsze wariacje tych samych lekarstw, niż szukać nowych medykamentów. To się po prostu bardziej opłaca, w sytuacji, gdy nic nie zmusza monopolistów do większego wysiłku.
Opisywane gigantyczne koszty wprowadzenia leku na rynek są naprawdę trudne do weryfikacji. Ośrodki badawcze, których finansowanie jest jawne, często potrafią dokonać podobnych wyczynów za ułamek kwoty, którą podają wielkie firmy farmaceutyczne, co podważa prawdziwość ich twierdzeń. Koszty oczywiście są duże, głównie dlatego, że muszą pokonać też bardzo szkodliwe państwowe ośrodki akceptacji leków (np. FDA w USA), które w „trosce” o chorych nie dopuszczają leków, które nie przejdą długich i kosztownych testów. W błędnie pojętej trosce o pacjenta, organizacje te są odpowiedzialne za śmierć i cierpienia wielu ludzi, no i znacząco zwiększają koszty wprowadzenia leków na rynek.
Znaczącą część najważniejszych lekarstw ostatnich lat finansowały pieniądze podatników, a nie firmy farmaceutyczne. To nie jest akurat rozwiązanie, które mi przyda do gustu, ale pokazuje ono, że wcale nie chronione patentami wielkie koncerny odpowiedzialne są za przełomowe wynalazki w tej dziedzinie.
Napisał też szerzej o tym wszystkim także blog Right To Create
Pozwolę sobie zabrać z powyższego bloga podsumowanie, pochodzące zresztą z dokumentu, na który się powołuję na początku:
argumentacja za istnieniem patentów w farmaceutyce jest słaba – i, jak się okazuje, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach patenty nie są dobre ani dla społeczeństwa, ani dla konsumentów, ani, jak w tym przypadku, dla chorych. Patenty są dobre dla monopolistów, ale to już wiedzieliśmy.