Jak pisałem poprzednio, tzw. służba zdrowia to dla mnie żadna służba, ale usługa, która powinna podlegać normalnym regułom rynkowym. Jak popsuje się nam samochód, nie naprawia go żadna tam „służba napraw”, a specjalista – mechanik. I chyba dlatego nie ma ministerstwa napraw samochodów.
A oto recepta na problem „służby” zdrowia według Lew Rockwella i Hansa-Hermana Hoppe, z artykułu, który niedawno pojawił się w witrynie www.lewrockwell.com:
1. Zlikwidować wymogi licencyjne dla szkół medycznych, szpitali, aptek, lekarzy i innego personelu medycznego. To spowoduje zwiększenie podaży. Ceny ulegną obniżeniu i na rynku pojawi się większa różnorodność usług medycznych, wiele przypominających te obecne, ale wiele wprowadzających nowe, innowacyjne techniki. Wiele podziemnych metod wyjdzie z podziemia.
Tak, znachorstwo rozkwitnie. Ale jak z innymi zawodami, konkurujące ze sobą dobrowolne agencje akredytacyjne zajmą miejsce obecnego przymusowego systemu licencji państwowych, gdyż klienci zwracają uwagę na reputację i chcą za nią płacić. Konsumenci są zdolni do roztropnych decyzji dotyczących zdrowia, podobnie jak są zdolni do roztropnych decyzji na każdym innym rynku.
2. Wyeliminować wszystkie rządowe ograniczenia w produkcji i sprzedaży produktów farmaceutycznych i urządzeń medycznych. To oznacza brak Urzędu do spraw Żywności i Leków (FDA), który obecnie tłumi innowacje i zwiększa koszty. Ceny i koszty zostaną obniżone, większa różnorodność produktów szybciej pojawi się na rynku, głównie dzięki sprzedaży online. Rynek zmusi konsumentów do działań zgodnie z oceną ryzyka rynkowego. Konkurujący ze sobą producenci i sprzedawcy leków oraz sprzętu medycznego, w trosce o zabezpieczenie się przed pozwami o odszkodowanie, oraz aby przyciągnąć klientów, będą zapewniali coraz lepsze opisy produktów i gwarancje działania.
3. Zdjąć regulacje z przemysłu ubezpieczeń medycznych. Zdrowie, czy jego brak, coraz bardziej leży w gestii człowieka, dzięki upowszechnianiu się informacji zdrowotnych. Zamiast dopłacać do niedających się ubezpieczyć ryzyk, „ubezpieczenie” będzie polegało na tworzeniu wspólnych funduszy. „Zwyciężcy” i „przegrani” są rozłożeni losowo. Będzie nieograniczona wolność umów: ubezpieczyciele zdrowotni będą mogli oferować dowolne umowy, włączając czy wyłączając dowolne ryzyka, z możliwością dyskryminacji dowolnej grupy indywidualnych jednostek. Ogólnie, ceny drastycznie spadną, a reforma przywróci indywidualną odpowiedzialność w kwestii opieki medycznej.
Także pacjenci będą mogli zawierać ze swoim lekarzami umowy, że będą ich skarżyć jedynie w przypadku prawdziwego zaniedbania, a nie w przypadku nie osiągnięcia oczekiwanych rezultatów.
4. Wyeliminować subsydiowanie chorych. Jak powiedział Mises, subsydia tworzą więcej tego, co jest subsydiowane. Subsydiowanie chorych tworzy choroby, promuje brak dbania o zdrowie, nędzę i uzależnienia. Jeśli subsydia wyeliminujemy, wzmocnimy wolę do prowadzenia zdrowego trybu życia i zarabiania na nie. W pierwszej kolejności wymaga to likwidacji państwowego ubezpieczenia zdrowotnego i pomocy medycznej (w oryginale Medicare i Medicaid). Skoro medycyna to usługa ekonomiczna, reguły podaży i popytu dotyczą się niej, jak do wszystkich innych.
Jak długo wyborów dokonuje się na nieskrępowanym rynku, jak długo ludzie potrzebującej pomocy medycznej mogą swobodnie wybierać pomiędzy alternatywami, tak długo system będzie pracował gładko, jak każdy inny rynek. Ten, tak zwany, kryzys systemu zdrowotnego nie wywodzi się z żadnych osobliwych cech tej usługi, ale raczej ze sposobu, w jaki politycy zadecydowali w kwestii produkcji i dystrybucji opieki medycznej.
Musimy odrzucić zasady, które napędzają socjalizującą medycynę. Do nich zaliczają się idee równości i uniwersalności narzucane przez państwo, oraz pomysł, że to pracodawcy, a nie osoby indywidualne, są odpowiedzialni za finansowanie kosztów opieki medycznej. A ponad wszystko, musimy przeskoczyć koncepcję, że opieka medyczna to prawo. Tak nie jest. To usługa, jak wiele innych.
Co z tymi, których nie stać na tak potrzebne usługi? Podczas swej kampanii, gdy George W. zakończył przemówienie, pojawiła się ręka młodej kobiety, która następnie zaczęła skarżyć się, że nie stać jej na specjalne urządzenie, które pozwoliłoby jej pokonać upośledzenie wzroku. Będący wciąż na początku kampanii, Bush zapytał, ile kosztowałoby to urządzenie. Odpowiedziała, że $400. Zapytał więc, czy wśród publiczności jest ktoś, kto pomógłby dziewczynie z takim wydatkiem i w ciągu kilku minut uzbierało się wystarczająco pieniędzy, aby dziewczyna mogła zakupić urządzenie.
Prasa krajowa trąbiła i wyła o tym wydarzeniu. Twierdzili, że nie chodziło o to, aby zaspokoić konkretną potrzebę tej dziewczyny, ale aby stworzyć jakiś narodowy plan, w którym można by propagandowo wykorzystać tę kobietę. Tak naprawdę, to wolę pomysł Busha. Zasugerował on, że dziewczyna nie ma naturalnego prawa do urządzenia. Wierzył, że powinno zostać on dostarczone w sposób, w który takie luksusy dostarczane są na wolnym rynku – poprzez zakup albo dobroczynność.