Rząd australijski zabrał się za heroiczne zadanie polegające na filtrowaniu nieodpowiednich treści dla wszystkich użytkowników w Australii. Oczywiście w trosce o dzieci, a jakże. Wszyscy dostawcy internetu, gdy już system ruszy, będą oferowali swoim użytkownikom możliwość blokowania stron nieodpowiednich dla dzieci albo będzie można się z tego systemu „wypisać”, gdy sobie tego nie życzymy. Problem w tym, że wypisanie się nie otworzy nieskrępowanego dostępu do wszystkich treści, ale jedynie przełączy użytkownika na inną listę zabronionych treści, gdzie mają znajdować się hosty zawierające treści, które australijski rząd uzna za nielegalne. No bo skoro są nielegalnie, to przecież żaden praworządny obywatel nie musi tam wchodzić, nieprawdaż? No a rząd ma obowiązek walczyć z rzeczami nielegalnymi.
Jakie będą kryteria, jeszcze nie wiadomo, ale jak za coś bierze się rząd, to na pewno spieprzy (niechcący albo celowo) i na indeksie znajdzie się sporo niewinnych stron (system omyłkowo blokuje około 1% legalnych stron). Zapewne zawędrują tam strony niepewne, niejasne, nieporządane, niemądre, nieciekawe, niepoprawne i takie, do których jakiś urzędas będzie miał zastrzeżenia. A wolność słowa? Po co ona komu, szczególnie w dalekiej Australii…