Niezmiennie rozmiesza mnie, gdy widzę kolejnego polityka, krajowego lub obcego, który, aby przypodobać się swoim wyborcom, zapowiada kampanię na rzecz likwidacji pornografii, a w szczegóności pornografii w internecie. Przed wypowiedzeniem wojny temu wrogowi, warto byłoby zrobić jakieś rozpoznanie, nieprawdaż? Aby wiedzieć z czym się mierzymy.
Co ciekawe, pornografia zdaje się być najgorszym złem, przy którym bieda, głód, wojny i choroby to jedynie drobne niedogodności. Ludzie mogą się zabijać milionami (celują w tym największe organizacje przestępcze, czyli państwa), okradać się na maksa (również państwa tutaj nie mają konkurencji), ale oglądanie spółkujących osobników różnych lub tej samej płci wymaga natychmiastowej uwagi prawodawców i aparatu sprawiedliwości. Godzi w fundamenty cywilizacji.
Wracając do tematu, czyli do tego jak to z pornografią w sieci było, jest i będzie. I w tym wypadku mam na myśli pornografię darmową, dostępną całkiem swobodnie dla każdego, kto zechce się w temacie zakręcić. Bez ograniczeń wiekowych i klasowych. Bez wychodzenia z domu.
Pierwszym pokaźnym źródłem darmowej pornografii, z którym się zetknąłem, wtedy w formie cyfrowych zdjęć i skanów z materiałów drukowanych był Usenet. Hierarchia swobodnych i niemoderowanych grup „dyskusyjnych” alt.binaries.sex.* dostarczała więcej porków niż wolne modemowe łącza były w stanie udźwignąć. Oczywiście, trzeba było wtedy być na tyle kumatym, aby wiedzieć, co zacz ten Usenet i jak się z niego korzysta. Gdy już poznało się tajniki łączenia z serwerami, wyszukiwania odpowiednich grup i ściągania wieloczęściowych postów, to można było sobie spokojnie zapełniać skromny dysk złymi materiałami. Oprogramowanie na początku służyło celom właściwym w usenetowych dyskusjach, a ściąganie binarek było jedynie dodatkiem. Potem pojawiły się specjalne programy, które pozwalały wskazać interesującą nas grupę – bo był podział tematyczny, wedle upodobań – i już dane spływały same.
Potem nadeszła era WWW, a w światowej pajęczynie pojawiła się natychmiast pornografia. Oczywiście dla tych, którzy nie umieją szukać, wyłącznie płatna, a dla bardziej dociekliwych, za darmochę. Ze względów technologicznych znów były to zdjęcia, ale już nie ściągane w ciemno – można było zobaczyć miniaturki przed ściągnięciem. Oczywiście wyszukiwanie było zabawne, ale tylko trochę – potem wystarczyło znać miejsce, w których codziennie pojawiały się zestawy kilkudziesięciu linków do interesujących stron i wyszukiwanie nie było więcej potrzebne. Listy były oczywiście tematycznie pogrupowane, dla każdego coś miłego. Obrazki, obrazkami, ale filmiki to jest to. Oczywiście jakość mierna, rozmiar mizerny, ale zawsze ruchomy obraz. Wciąż były to czasy słabych łączy i powolnego dostępu. Część z tych stron funkcjonuje do dziś, choćby ta:
Następny etap to sieci P2P. Zalew pornografii w rozmaitych formach – pełne filmy DVD, konwersje z DVD do formatu Divx, kolekcje małych filmików, kolekcje zdjęć. Oczywiście przy stałych łączach można było pozwolić sobie na przejście w hurt. Wystarczyło znać tytuł filmu, albo miejsce, w którym w sieci jest coś ciekawego, aby wkrótce znaleźć to w sieciach P2P. Pojawienie się i szybka ekspansja protokołu Bittorrent jedynie uczyniła pozyskiwanie pornosów łatwiejszym i szybszym. Prawie każda szeroko dostępna wyszukiwarka torrentów oferuje dział pornografii (na ThePirateBay dostępny po rejestracji i zalogowaniu). Do tego są specjalizowane trackery/sajty zajmujące się jedynie wymianą pornografii – kategorii i działów na nich do wyboru, do koloru. I praktycznie wszystko, co jest tam dostępne, o ile jest świeże, spływa na nasz komputer z szybkością naszego łącza internetowego. Dla ciekawskich przykłady:
Tymczasem łeb wyewoluował nam w Web 2.0, czyli w serwisy tworzone przez użytkowników. Ten trend nie mógł ominąć też pornografii i sieć zaludniła się sajtami porno Web 2.0. Zapełnione są oczywiście materiałami pochodzącymi z komercyjnej sfery przemysłu dla dorosłych, przetransferowanych z płatnych serwisów epoki Web 1.0 (najpewniej nielegalnie, ale co tam), ale pewną część stanowią materiały własne użytkowników, którzy z jakichś powodów chcą zaspokoić swoje ekshibicjonistyczne pragnienia. Oprócz oczywistej funkcji dostarczania materiałów do oglądania, mamy tam typowe dla serwisów Web 2.0 narzędzia oceniania, rekomendowania, zbierania ulubionych, wymieniania się opiniami (fora). Prawdziwe serwisy społecznościowe dla cyberperwertów. Kilka przykładowych:
- PornoTube.com
- YouPorn.com
- Fantasti.cc
- Megarotic Video
- NippleByte (coś w rodzaju Digga dla pornogrubasów)
Wszystkie wymienione tutaj sieciowe miejsca, to jedynie przykłady – jest ich zapewne znacznie, znacznie więcej. Wystarczy poszukać. Bo, jak twierdzą niektórzy, „the internet is for porn”:
No dobrze, teraz druga strona medalu. Być może pornografia to zło, przed którym powinniśmy się jakoś chronić. Specjalnie nie używam sformułowania „z którym musimy walczyć”, bo to zakłada przemoc wobec tych, którzy nie podzielają tego lęku, a więc byłoby zupełnie niewolnościowe. Zakładam też, że ochrona ma jedynie rozciągać się na ludzi młodych, bo ludzie dorośli powinni dać sobie z tym radę. Jeśli nie dają, sami sobie są winni i nie widzę powodu, aby cokolwiek z tym robić.
Hmm, temat jest trudny. Można oczywiście zainstalować oprogramowanie filtrujące, które będzie naszym pociechom odcinać dostęp do nieodpowiednich stron. Takie oprogramowanie działa lepiej lub gorzej, ale to podejście ma podstawową wadę – działa na założeniu, że dzieci są głupie. Niestety, realia są inne – zazwyczaj dzieci są technologicznie bardziej rozwinięte niż ich rodzice. Albo same sobie poradzą z usunięciem stosownego oprogramowania, albo też sprawnie wyszukają w sieci sposobu, jak to zrobić. Poza tym, zawsze można pójść do kolegi, który nie ma takich ograniczeń i nagromadzić więcej pornografii, niż będą w stanie obejrzeć w czasie poza szkołą. Przecież na małym pendrive o pojemności 2 czy 4 GB zmieści się kilka filmów pełnometrażowych o dowolnej porno-tematyce, a krótkich klipów można tam wgrać kilkaset, a o zdjęciach nawet nie warto wspominać, bo ich może być nawet dziesiątki tysięcy. To nie są czasy mojej młodości, gdy wymiana pornografii polegała na przekazywaniu sobie wyświechtanej gazetki w formacie B5, przywiezionej przez kogoś z Zachodu. Nawet wtedy pornografia nie była niedostępna dla nieletnich, mimo formalnego zakazu, mimo braku internetu, mimo przedpotopowej technologii. Tak, jak przegrana jest wojna z pornografią w internecie, tak przegrana jest już wojna z wymianą cyfrowych danych twarzą w twarz. Tego się nie da odwrócić i warto byłoby, aby proponenci różnych „zakazów pornografii” mieli świadomość, że nie wiedzą, o czym mówią. To tak, jakby uchwalić zakaz chorób i złej pogody.
Uzupełnienie, trochę statystycznych informacji o pornografii w internecie:
Cóż więc pozostaje? Nie wiem. Ja proponuję oswajać i uodparniać dziatwę na pornografię. Wszakże to znaczna część ludzkiej działalności i nie ma sensu udawać, że nie istnieje i da się ją wyrugować jakimiś szamańskimi zaklęciami typu zakazy i ustawy. Wystawianie na pokuszenie może być dobrą kuźnią charakteru – ostatecznie, co to za mocny charakter, który okazuje prawość jedynie przy braku pokus? Dzieci muszą wiedzieć, że ludzie zajęci uprawianiem seksu raczej krzywdy sobie nie robią. I jest to coś, czym zajmuje się także tatuś i mamusia, tyle że może nie publikują wideo zapisów na stronach WWW (chyba że to robią, a wtedy warto dziecko uprzedzić, zanim dowie się od „życzliwych”). Jak musimy nauczyć dzieci odpowiedzialności w wielu sprawach, musimy je nauczyć odpowiedzialności w sprawie seksu. Ukrywanie seksu przed nimi nie jest rozwiązaniem.