Zazwyczaj wybieramy muzykę posługując się rekomendacjami znajomych, z którymi dzielimy gusta muzyczne, lub też „próbkując” rozmaitych nowych wykonawców wśród zasobów muzycznych znajomych, w radiu, czy w sklepach muzycznych. To dość uciążliwa metoda – wymaga sporego zaangażowania, aktywnego poszukiwania wśród znajomych, w sklepach, słuchania pilnego radia itp. Problem w tym, że najwyższy czas skończyć z metodami, które były adekwatne do stanu techniki sprzed ćwierćwiecza.
Jedną z nowocześniejszych metod obcowania z pasującą nam muzyką są radia internetowe. Dzięki wąskiej specjalizacji większości z tych rozgłośni, możemy słuchać muzyki, która dość precyzyjnie trafia w nasze gusta. Radia te, uwolnione na razie od komercyjnych obciążeń związanych z normalnymi radiostacjami, mogą pozwolić sobie na wąską specjalizację, dzięki czemu ich słuchacze mogą przewidywać, jaki rodzaj muzyki będzie nadawany w konkretnym radiu. Niemniej jednak, wciąż jest to kwestia wyboru DJa, a nie słuchacza.
Innym ciekawym sposobem był system prezentowany przez oryginalny serwis eMusic.com. Był taki czas, gdy serwis ten za stałą opłatę $15 oferował nielimitowaną możliwość ściągania muzyki znajdującej się w jego zasobach. Dzięki dość rozbudowanemu systemowi kojarzenia (ci, którzy ściągnęli ten utwór, ściągneli także takie…) i rekomendacji (oto moje ulubione płyty w tym stylu), naprowadzał użytkowników na nowych wykonawców i nowe style muzyczne. Muszę przyznać, że dzięki niemu odkryłem sporo fascynującej muzyki. Niestety, taki stan nie mógł trwać długo, serwis wprowadził drastyczne limity (kilkadziesiąt utworów miesięcznie) i się z nim pożegnałem.
Oczywiście sieci P2P także są niezłym środkiem poszerzania sobie muzycznych horyzontów, niemniej jednak w zasadzie jedynym mechanizmem w nich funkcjonującym jest wyszukiwanie po nazwach, więc trzeba wiedzieć, czego się szuka.
Projekt Pandora to bardzo ciekawa koncepcja poszerzania swoich muzycznych horyzontów. Twórcy tego serwisu – Music Genome Project – zadali sobie trud przesłuchania utworów 10 tysięcy wykonawców i nadania im pewnych charakterystycznych znaczników, pozwalających na wskazywanie podobieństw pomiędzy utworami. Dzięki temu, po podaniu przykładowego wykonawcy (np. Front 242) serwis zaczyna proponować inne utwory i wykonawców, których muzyka podobna jest do tego pierwszego wykonawcy (czyli Frontu 242). Możemy na bieżąco słuchać proponowanych utworów, a więc tworzymy sobie coś w rodzaju mocno wyprofilowanego po nasze gusty radia internetowego. A właściwie kilka specjalnie dla nas przygotowanych rozgłośni, bo możemy ich mieć dowolną (chyba) ilość.
Co więcej, możemy na bieżąco oceniać, czy dany rekomendowany utwór nam się podoba czy też nie, co jeszcze zawęża kryteria doboru muzyki. Utwory, które oceniamy negatywnie (thumb down) znikają ze repertuaru stacji, co powoduje, że z upływem czasu nasze radio coraz bardziej trafia w nasz gust. Czyli jest coraz lepiej.
Oczywiście serwis ten wciąż tkwi w okowach praw autorskich, co narzuca pewne ograniczenia na jego funkcjonalność. Nie możemy muzyki przewijać i wybierać utworów (jak to w radiu). Możemy jedynie przeskakiwać do kolejnych utworów, pauzować (czyli lepiej niż w radiu) i oceniać. Musimy być z USA (co potwierdza podany przez nas kod ZIP, ha, ha). Aha, możemy też szybko „nabyć” sobie wybrany utwór czy album w jedym z komercyjnych serwisów (iTunes czy Amazon). Zresztą, pewnie dzięki temu w ogóle ten serwis istnieje. Nawet z tymi ograniczeniami podoba mi się ten pomysł.
A teraz, na zakończenie, wyobraźmy sobie, jak fantastycznie mogłyby funkcjonwać te wszystkie serwisy, gdyby nie kaganiec praw autorskich? Jak bardzo poszerzałyby się nam horyzonty muzyczne dzięki coraz to nowszej funkcjonalności oferowanej przez pomysłowych ludzi? Jaki byłby to przyczynek do rozwoju kultury? Think about it…
I nie mówcie mi, że muzyka nie powstawałaby, gdyby nie copyrajty. Historia mówi coś zupełnie innego.