O sprawie dowiedziałem się kilka dni temu, ale dopiero teraz zdecydowałem się o niej napisać. Bo jako żywo przypomina mi mroczne czasy stanu wojennego, gdy musiałem posiadać cały czas legitymację szkolną i okazywać ją rozmaitym funkcjonariuszom. Wtedy mnie to nie dziwiło. Ale podobne akcje w USA, niegdysiejszą oazę wolności, która uzurpuje sobie prawo do niesienia wolności i demokracji innym krajom (np. Irak), raczej wzbudzają zdziwienie.
Deborah Davis, pewna pięćdziesięciolatka, w Denver, Colorado, w drodze do pracy publicznym transportem (autobusem) została poproszona o pokazanie dokumentu tożsamości przez strażnika federalnego kompleksu budynków, przez który wiedzie trasa jej autobusu. Za pierwszym razem spełniła prośbę, ale za drugim razem, gdy doszła do wniosku, że prawo nie nakazuje ani posiadania dokumentu tożsamości, ani też okazywania go na każde żądanie, postanowiła odmówić. Strażnik przywołał policję, a ta niezadowolna z niesubordynacji obywatelki, po prostu ją aresztowała. Po zawiedzieniu jej na posterunek i wypełnieniu jakichś papierów, nasz bohaterka została wypuszczona i zbroniono jej, pod karą aresztu, ponownego pokazywania się w okolicy. Najprawdopodoniej stanie przed sądem za wtargnięcie na teren i odmowę podporządkowania się oficjalnym znakom i nakazom.
Sprawa zrobiła się głośna, i słusznie, gdyż prawo do swobodnego podróżowania po terenie USA nie wymaga (na razie) posiadania przez obywateli dokumentów tożsamości, ani też pozwoleń. Ten przykład pokazuje, że niekoniecznie. ACLU zaangażowała się mocno w sprawę, przydzielając kobiecie zespół prawników mających reprezentować ją w sądzie. Pojawiła się strona WWW poświęcona naszej bohaterce i jej walce o prawo do swobodnego podróżowania. W najbliższy piątek planuje się manifestację poparcia dla Deborah Davis.
Zobaczymy, że przy okazji wojny z terrorem, USA stały się też krajem stanu wojennego…