Rząd Zjednoczonego Królestwa planuje wydłużenie okresu ochrony praw autorskich dla muzyki popularnej z obecnych 50 do 100 lat. Jak widać trend, który rozpoczął się w USA powoli przenosi się na inne kraje. W ten sposób ograniczony czasowo monopol twórców staje się powoli nieograniczony – po prostu, gdy zbliżają się terminy wygaśnięcia ochrony pewnych dzieł (zazwyczaj Myszki Miki), politycy grzecznie wydłużają okres ochrony. W ten sposób niektóre popularne utwory Beatlesów nie przejdą do public domain w okolicach 2013, ale będą zachęcały tych muzyków do jeszcze intensywnejszego tworzenia nowej muzyki aż do 2063, długo po ich śmierci.
Oczywiście wytłumaczenie jest proste – firmy fonograficzne muszą mieć jeszcze więcej pieniędzy (to oczywiste) do odkrywania nowych talentów i ich promocji. Bo, jak wiadomo, bez firm fonograficznych nie byłoby muzyki. A talenty musiałby pracować w polu, przy ziemniakach, zamiast ładować kolejne porcje koki w luksusowych apartamentach. Dzięki firmom muzycznym artyści mogą rozwijać się we właściwym sobie środowisku.
Swoją drogą, po co te półśrodki? Najwyższy czas, aby zwolennicy „własność intelektualnej” sięgnęli po swój wymarzony cel, czyli ścisła i bezterminowa ochrona wszystkich dzieł i patentów. Skoro korzystnie jest ochraniać je przez określony czas (jak obecnie), jeszcze korzystniej przez dłuższy czas (stąd inicjatywy przedłużania), to już chyba najlepiej będzie ochraniać dzieła bez żadnych ograniczeń. I zapomnieć o dozwolonym użytku (fair use) i public domain – nie ma na nie miejsca w nowoczesnym świecie „własności intelektualnej”.
Uaktualnienie: Jak się okazuje, nie tylko w UK szykują takie zmiany.